Polska znów była wczoraj w Brukseli widoczna, znów o nas mówiono. Tym razem nie jako o państwie, którego przywódcy kłócą się o krzesła. I nie jako o państwie blokującym integrację, bo nasi politycy, którzy wynegocjowali traktat lizboński, nie chcą go ratyfikować. Nie, wczoraj Polska pojawiła się w Brukseli jako silny polityczny podmiot, który Europy broni. We własnym interesie, przed egoizmem najsilniejszych i najbogatszych.
To z naszej inicjatywy odbył się miniszczyt dziewięciu państw Europy Środkowej. Nazywanej nową Europą w języku obowiązującym na zachodzie kontynentu. Określenie "nowa Europa" ma posmak paternalistyczny. I rzeczywiście, wielokrotnie byliśmy pouczani przez tę starą, czym jest integracja, jak wygląda europejska solidarność, co i kiedy powinniśmy mówić, a kiedy skorzystać z szansy, żeby się nie odzywać.
Ale gdy cała Europa, cała Unia Europejska stanęła przed być może najgroźniejszym w swojej historii wyzwaniem, kiedy dotknęła ją globalna recesja, wówczas kraje starej Europy przerażone możliwością załamania własnego rozwoju, zatroskane o własny dobrobyt zaczęły łamać zasady, które wcześniej z taką determinacją i poczuciem wyższości wpajały nowej Europie. Sarkozy, który jeszcze niedawno upominał Polaków, że nie dość przykładają się do integracji, zadeklarował najbardziej brutalne posunięcie protekcjonistyczne: uzależnienie państwowej pomocy dla własnych przedsiębiorstw od rezygnacji przez nie z planów przesunięcia części produkcji do krajów Europy Środkowej. Niemcy zaczęły pompować publiczne pieniądze we własne przedsiębiorstwa, zapominając o obowiązujących w Unii ograniczeniach publicznej pomocy dla prywatnego biznesu, do których przestrzegania wcześniej nakłaniały swoich sąsiadów. Wielka Brytania obniżyła podatki sama sobie, nie angażując się zbytnio w jakiekolwiek wspólne europejskie przedsięwzięcia antykryzysowe.
I oto teraz nowa Europa wspólnie wystąpiła pod adresem starej, domagając się przestrzegania podstawowych zasad: solidarności ekonomicznej i społecznej oraz otwierania, a nie zamykania europejskiego rynku. Dziewięć państw z Europy Środkowej sformułowało pod adresem najbogatszych europejskich państw postulaty, wśród których nie ma ostatecznie żądania wyjątkowej pomocy dla naszego regionu (czego domagali się Węgrzy), ale jest wezwanie do przestrzegania równych zasad przez wszystkich, nieblokowania rozwoju państw słabszych i biedniejszych, żeby państwa silniejsze i bogatsze mogły za tę cenę ocalić swój dobrobyt.
To charakterystyczne, że na miniszczycie pojawił się przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso i poparł nasze postulaty. A następnie wraz z Donaldem Tuskiem, który awansował na nieformalnego rzecznika całego naszego regionu, Barroso bronił naszych postulatów wobec najsilniejszych podczas głównego szczytu. Bruksela jest naszym sojusznikiem, bo egoizm najsilniejszych stał się zagrożeniem dla samego istnienia Unii Europejskiej. Egoizm najsilniejszych może z Brukseli uczynić wyłącznie fasadę, zabawkę w ręku kilku rządów narodowych. Komisja Europejska tego nie chce. Osłabienia Unii nie chce też Europa Środkowa. Bo będzie to oznaczało Europę dwóch prędkości, Europę bogatych i biednych, a tym samym zaprzepaszczenie naszej szansy, zmniejszenie dystansu dzielącego nas od najbogatszych Europejczyków.
Ale rezygnacja przez Francję z najbardziej drastycznych postulatów protekcjonistycznych nie była zwycięstwem samej tylko Polski ani nawet Europy Środkowej. Zanim jeszcze rozpoczął się brukselski miniszczyt państw Europy Środkowej, Donald Tusk rozmawiał z Angelą Merkel. Zdołał uzyskać wsparcie Niemiec, które uznały postulaty naszego regionu i "nacisnęły" na Francję. Nacjonalizmu gospodarczego Sarkozy'ego, który chciał odegrać rolę zbawcy Francuzów na wewnętrzny użytek, przestraszyła się także Wielka Brytania. Powstała koalicja słabszych i silniejszych, a przede wszystkim słabszych, silniejszych i Brukseli, która na razie zablokowała protekcjonistyczne zapędy Paryża.
W tej grze Polska odegrała istotną rolę. Nie grożąc wetem, nie obrażając nikogo, ale uprawiając dyplomację. Budując sojusze, które okazały się wystarczająco silne, aby zawrócić Unię Europejską z drogi samozniszczenia. Znowu się okazało, że nasze narodowe interesy możemy realizować nie przeciwko Europie, ale za jej pośrednictwem.
Polska była znów w centrum uwagi. Nie grożąc wetem, ale uprawiając dyplomację. Budując sojusze, które okazały się wystarczająco silne, by zawrócić Unię Europejską z drogi samozniszczenia. Znowu okazało się, że nasze narodowe interesy możemy realizować w Europie, nie przeciwko niej - zauważa Cezary Michalski, komentator DZIENNIKA.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama