Jeszcze do niedawna jakiś sprzedawca win, jeśli już wieszał psy na prezydencie, bo miał taką nieodpartą wewnętrzną potrzebę, to swoje kalumnie wypowiadał w piwnicach wypełnionych beczkami, którym towarzyszył brzęk butelek. Albo przy stole biesiadnym w obecności jedynie domowników i gości. Cóż to był za rozgłos? Kilkanaście, co najwyżej, osób. Podobnie było ze sprzedawcą Gorzkiej Żołądkowej, choć to trunek znacznie mocniejszy od wina.

Reklama

Na szczęście dziś Sejm otwarty dla każdego. Wystarczy zaoszczędzić nieco grosza dzięki dobremu rozpisaniu majątku i udanemu przerzucaniu kont bankowych, aby ukryć przed wścibską i pazerną babą swoją fortunę. Do niedawna żoną. A co? Z każdym się dzielić? Co innego ofiarować część na politykę.

Partie kochają takich, co przychodzą z grubą kabzą. Liderzy też takich lubią. Na rachunek zabraknie w knajpie - dorzucą się. A jak trzeba, pokryją cały. Ofiarność nieskończona. Czy można tego nie docenić?

Z otchłani piwnic do ław poselskich. Jak się da, to nawet za uszy. Trzeba tylko wykombinować, jak zebrać fundusze na autoreklamę. Na ograniczenia finansowe jest lekarstwo. Na przykład wspieranie przez podstawione osoby. Mogą przecież przelewać nasze pieniądze na nasze konto wyborcze. Trzeba im tylko wcześniej jakoś je dostarczyć. A od czego są asystenci? Fotel w parlamencie. Stąd echo niesie na cały kraj. Podszczypywanie prezydenta to prawdziwa przyjemność. A rozkosz - plucie. Można bez żadnych zahamowań rzucać dowolne kalumnie na przeciwników politycznych. Nawet kobiety. I tak oto nieznany dotąd nikomu sprzedawca win staje się sławny. I pożyteczny dla swojej partii. Podwójnie.

Reklama