Spece od propagandy pracujący dla Janusza Palikota zasługują na swoje wynagrodzenia. Zgodnie ze starą szkołą manipulacji doradzili mu, żeby na pytania DZIENNIKA w sprawie niejasnych przepływów finansowych nie odpowiadał. Zamiast tego natomiast bezwzględnie atakował. I tak pojawiły się wyzwiska pod adresem naszych dziennikarzy śledczych, zapowiedź pozwu sądowego i żądania 10 mln zł odszkodowania, wreszcie tajemniczy zestaw dokumentów przekazany premierowi. Ten pakiet uderzeniowy miał jak zwykle zapewnić Januszowi Palikotowi bezpieczne przejście przez kolejny zakręt. Miał, ale nie zapewnił.

Reklama

>>> Karnowski: Palikot w buraczkach

Wczorajsza konferencja prasowa lubelskiego posła z planowanego blitzkriegu przeciw dziennikarzom przerodziła się w paniczny odwrót spod Moskwy. Wystarczyło, że dziennikarze mediów elektronicznych - TVN, Polsatu i „Wiadomości” - dobrze się przygotowali i nie dali się zwieść prostym sztuczkom. Gdy Palikot machał jedną umową, oni pytali, czy mogą zobaczyć pozostałe dokumenty. Gdy mówił o manewrze podatkowym jako celu całej operacji, dociskali, ile dokładnie na tym zarobił. A kiedy poseł chwalił się, iż wszystko pokazał premierowi, szybko wykazali, że nie wszystko, ale część dokumentów. I to był moment ostatecznej utraty wiarygodności byłego szefa komisji Przyjazne Państwo. Zgodnie ze stwierdzeniami samego Palikota to, co otrzymał premier, to dokumentacja tak niepełna, że raczej wprowadzająca w błąd niż cokolwiek wyjaśniająca. Brakuje tam kluczowych umów, brakuje pełnego opisu przepływów finansowych, pozwalających odpowiedzieć na kluczowe w tej sprawie pytanie: czy poseł Platformy Obywatelskiej ukrywa przez polskim aparatem skarbowym i wymiarem sprawiedliwości pieniądze? Jak to jest, że w ciągu kilku lat jego majątek skurzył się o ponad 200 mln zł?

>>> Najsztub: Palikocie i Tusku – pokażcie papiery!

Wczoraj okazało się, że Janusz Palikot potrafi straszyć sądem, ale nie umie lub nie chce wyjaśnić wątpliwości. Zobaczyliśmy więc polityka słabego, sięgającego po klasyczne zasłony dymne, niezdolnego jednak do logicznego tłumaczenia. Ale zobaczyliśmy coś jeszcze - że jego manipulacje nie ograniczają się tylko do rozgrywek z opinią publiczną czy dziennikarzami. Wczoraj okazało się, że Janusz Palikot jest gotów wprowadzić w błąd samego premiera. Powtórzmy: to, co mu pokazał, nie było pełną dokumentacją. Co więcej, nie wiemy, co dokładnie dostał premier i na jakiej podstawie uznał tłumaczenia Palikota za - jak mówił - raczej wiarygodne. Wszystko więc wskazuje, że poseł PO, walcząc o polityczne życie, nie waha się zaryzykować autorytetu szefa rządu. A to jest w polskiej polityce coś zupełnie nowego. Na granie swoim premierem mało kto do tej pory sobie pozwalał.

Ale Palikot nauczył się, że mu wszystko wolno. Zakochany w sondażach zapominał, że i jego dotyczą reguły życia publicznego. Każdy, kto sprawdza innych, sam może być sprawdzony. Każdy, kto podnosi wartość prawdy, sam musi przemawiać szczerze. I największy nawet majątek nie daje immunitetu. Chce Palikot sądu? Proszę bardzo, jesteśmy gotowi. A nawet więcej - trzymamy za słowo. Chcemy tego procesu, chcemy starcia na argumenty, a nie na picerskie zabiegi, jakich próbuje Palikot. Sąd to akurat na polityku PO wymusi. Polityku, który jeszcze niedawno zapowiadał walkę o przywództwo Platformy, którego ambicją jest zostać premierem, który ma wpływ na decyzje rządzącej partii. Ktoś taki nie ma prawa do tajemniczych pożyczek z zagranicy. Ktoś taki musi mieć zdolność powiedzieć całą prawdę o swoim majątku i powiązaniach kapitałowych.