OFE w końcu się obudziły i walczą o wycofanie się rządu z fatalnych decyzji. Jednak dlaczego tak późno? Czy rzeczywiście są aż tak niemrawe, że ruszyły do ataku dopiero wtedy, gdy praktycznie wszyscy, od polityków po ekonomistów, powiedzieli, co mieli do powiedzenia na ten temat?
Rządowa koncepcja cięcia składek do OFE pojawiła się prawie miesiąc temu. Fundusze powinny jasno dać do zrozumienia, co o tym myślą, niemal natychmiast, bo politycy nie wprowadzają kosmetycznych zmian, ale chcą przewrócić system emerytalny do góry nogami. Ścięcie składek do OFE z 7,3 proc. do 2,3 proc. to nie przelewki.
Tymczasem OFE milczały. Kiedy większość ekonomistów nie pozostawiła na kontrreformatorskiej ofensywie rządu suchej nitki, OFE siedziały cicho, jakby sprawa ich nie dotyczyła. Dopiero w poniedziałek ruszyły z akcją społeczną w obronie emerytur. I to nie wszystkie.
Dlaczego nie zrobiły tego wcześniej? Czy nic nie miały do powiedzenia na ten temat? A może rządowi zależało na tej ciszy? Naciski musiałyby być bardzo mocne, bo plany administracji naruszają najbardziej podstawowe interesy OFE. W takiej sytuacji żadna spółka, która ma za zadanie zarabianie pieniędzy, a zwłaszcza zarabianie pieniędzy dla emerytów, nie może siedzieć z założonymi rękami.
Wiele wskazuje na to, że rząd nie traktuje funduszy jak poważnego partnera, reprezentującego pokaźną część rynku finansowego, zarządzającego miliardowymi oszczędnościami przyszłych emerytów, inwestującego na giełdzie i w papiery Skarbu Państwa.
W takiej sytuacji trzeba postawić kilka pytań – zadaje już je z resztą zbulwersowane środowisko finansowe. Czy przedstawiciele rządu prowadzili jakikolwiek dialog z OFE w sprawie fundamentalnych zmian takich jak cięcie składek? Czy to prawda, że na przeciwników zmian wywierane są naciski? Czy dlatego OFE milczały tak długo? Czy mieliśmy do czynienia ze zmasowaną akcją ze strony rządzących skierowaną przeciwko funduszom emerytalnym?
Jeżeli odpowiedzi na te pytania będą twierdzące, odsłoni się dosyć ponury obraz polskiej rzeczywistości. Kneblowanie ust wielkim organizacjom finansowym, które muszą dbać o powierzone im pieniądze jak o własną kieszeń, przywołuje najgorsze skojarzenia z gospodarką sterowaną zza biurek polityków. Gdyby tak było, sytuacja stałaby się groźna.
To już nie kwestia zmian w OFE, ale sprawa demokracji. Można mieć tylko nadzieję, że nic złego się nie stało, że wątpliwości co do tajemniczych relacji między decydentami a OFE to tylko kwestia emocji rozpalających świat finansów.