Dorota Kalinowska: Na głowę Pani upadła. Kto to myślał robić biznes w Polsce?
Ewa Minge: W pewnym sensie tak, upadłam na głowę. Naprawdę. Bo choć kilkakrotnie dostawałam propozycje, żeby na metkach znajdowało się "Made in Italia", a wiele międzynarodowych firm namawiało mnie, żeby połączyć siły, to zawsze im odmawiałam. Wciąż i nadal wierzę w Polskę.
I te 25 lat, bo od tylu lat prowadzi Pani biznes, nie wyleczyło z tego optymizmu?
Jak na razie nie (śmiech), choć mam też świadomość, że kiedy go rozpoczynałam, to w Polsce było dużo łatwiej - i nawet nie chodzi o to, że nie było konkurencji. Dużo przyjaźniejsze były choćby urzędy. Ba, pamiętam, że kiedy jeszcze jako studentka prowadziłam księgowość - w zeszycie w kratkę - to panie ze skarbówki nie mówiły: Proszę iść tam i tam, bo ja nie jestem od tego. Siadały ze mną i tłumaczyły jak dziecku, o co w tym wszystkim chodzi.
Do urzędu nie szłam, jak na ścięcie, cała w nerwach i z bólem żołądka, ale raczej z okrzykiem: Hura. Bo to, że płacę podatki, oznaczało, że biznes mi po prostu idzie.
I nadal podatki płaci Pani w Polsce?
Bez dwóch zdań.
Po co? Skoro ma Pani kontrakty na całym świecie, a i sama działa za granicą.
Bo moja rodzina z dziada pradziada pochodzi z Polski. Bo jeśli wszyscy pouciekamy - a ja już jedną nogą mieszkam zagranicą - to… Powiem inaczej: nie wszystko mi się w kraju podoba i czym prędzej należałoby zmienić trzy systemy. Nie mówię tu o systemie podatkowym, bo przecież nikt nie chciałby płacić podatków, ale oczywiście państwo musi z czegoś żyć. Mówię raczej o: szkolnictwie zawodowym - ono kompletnie leży, służbie zdrowia - to jest już science fiction oraz ZUS-ie i systemie emerytalnym - czysta paranoja.
Ale czemu tu się dziwić. Polak płaci przecież takie składki, jak mu każą, więc siłą rzeczy na emeryturze musi mu brakować do końca miesiąca.
Tyle że w tym samym czasie ZUS budował okazałe zamki i pałace jako swoje siedziby, a przecież przy dzisiejszych systemach komputerowych z powodzeniem można by załatwić sprawy w urzędach bez wychodzenia z domu. Poza tym to jest system na kulawych nogach - w ogóle nie uświadamia obywateli, jak działa - w sposób logiczny, w czystej matematyce. I co ważniejsze, nie gwarantuje, że wpłaconych środków nigdy nie stracę. Przecież oni - jako instytucja państwowa - powinni mnie o tym zapewnić. Podpisać wręcz cyrograf i się tego trzymać. Konsekwentnie, jak banki.
Czyli gdyby gwarantował, to zainwestowałaby Pani w ZUS?
Absolutnie nie, bo w ogóle nie wierzę w polski system emerytalny, a to także dlatego, że w przypadku mojego taty czy dziadków ich system emerytalny był moim udziałem. Emerytura mojej babci, która przepracowała cala życie i płaciła tyle, ile jej kazali, nie starczała na podstawowe wypadki. Po opłaceniu i to wcale nie luksusowego domu, ale dwupokojowego mieszkania, nie starczało jej nie tyle na leki, ile na jedzenie. Gdyby nie dostawała ode mnie pieniędzy co miesiąc, to by nie przeżyła. Trudno więc w tej sytuacji mieć zaufanie do ZUS.
To z czego ta Pani emerytura będzie?
Płacę innej instytucji, niestety niepolskiej - nazw nie chcę podawać, by nikogo nie reklamować. Poza tym mój pomysł jest bardzo prosty: będę nadal czerpać dochody z mojej pracy, bo skupiam się na tworzeniu przedsiębiorstwa, które będzie wielopokoleniowe. I jakby to nie brzmiało, moim największym zabezpieczeniem emerytalnym są moi synowie.
To nie znaczy, że mam czerpać z nich pieniądze. Robimy różne rzeczy wspólnie, więc się dzielimy.
Różowo jednak nie jest. Najnowszy raport "Uszyte w Polsce" pokazuje, że "polski przemysł odzieżowy jest silnie rozdrobniony, oferuje niskie wynagrodzenia, trudne warunki pracy, nie zapewnia stabilności zatrudnienia, a jego pracownicy są bardzo słabo uzwiązkowieni".
Problem jest jednak przede wszystkim z wykwalifikowanym pracownikami. Bo jak rzucam hasło "potrzebuję technologa", to się okazuje, że co prawda przyjeżdża na rozmowy kilka osób, to wybieram tylko jednego. A potrzebuję np. pięciu.
Teraz kiedy szkolnictwo zawodowe leży, jak ich Pani szuka?
Publikujemy ogłoszenia, mam też służby za to odpowiedzialne, które dają mi już krótką listę kandydatów, po wstępnej selekcji. Siłą rzeczy zaczynamy też szukać u firm zagranicznych, niestety.
I zagranica się dobija, żeby w Polsce pracować?!
Nie bardzo, choćby dlatego, że mieścimy się na pasie zachodnim, wiec trudno byłoby Niemcowi zaproponować porównywalne stawki. Rozwiązaniem dużo częściej pozostaje więc powrót do szkoleń. Taki pracownik - tak jak w czasach, gdy zakładałam firmę - zarabia początkowo podstawową pensję, do czasu, kiedy nie zacznie dobrze szyć w akordzie. Nie mam innego wyjścia.
Gdybym szukała wyspecjalizowanych pracowników i to w miejscu, gdzie otworzyłam firmę - na wsi praktycznie - to nie miałabym najmniejszych szans, żeby ich znaleźć. To dlatego doszłam do wniosku: sama sobie ich wyszkolę, jak państwo mi ich nie wyszkoliło.
Jacy są ci, których Pani ostatecznie zatrudnia?
Ci, z którymi pracuję od początku - jak rodzina. Przyjaźnimy się, chrzcimy dzieci, odwiedzamy w domach. Do tego stopnia im ufam, że była księgowa ma nadal dostęp do wszystkich moich kont i jednego dnia mogłaby wypłacić z nich wszystkie pieniądze.
A ci nowo przyjmowani?
Przede wszystkim roszczeniowi. I to do tego stopnia, że kiedy kilka lat temu próbowałam stworzyć oddział firmy w Warszawie, to po pięciu miesiącach się poddałam. Rozpuszczona na wsi przez bardzo oddanego pracownika, raptem weszłam w duże miasto. Kto mi więcej zapłaci, to będę, gdzie mi będzie wygodniej, to będę, mogę pracować od tej do tej, tylko. Do tego ze strony kandydatów dochodziły absurdalne wymagania, niepasujące do ich doświadczenia. Co gorsza miałam też świadomość, że nawet jeśli ich przeszkolę i zdradzę swoje tajemnice, to po trzech tygodniach może ich już po prostu nie być. Bo ktoś ich podkupi. Bo jest im obojętne, gdzie pracują. Po co mi to?!
A na śmieciówkach Pani zatrudnia? Bo czasem pracownicy tak chcą.
Przepraszam, a co to jest śmieciówka?
Umowa - to ciekawe, że Pani pyta - gdzie składki i podatek płaci tylko pracownik, nie pracodawca.
Coś takiego w ogóle nie wchodzi w rachubę. (Po chwili) To teraz już rozumiem, dlaczego dużo osób, które starają się u mnie o pracę, na pytanie dlaczego, odpowiada najpierw: Bo Ewa Minge, a potem: Bo teraz mam niezłe pieniądze, ale to nie jest etat.
Skoro są takie problemy z pozyskaniem pracownika, to może by…
… reaktywować szkolnictwo zawodowe? Właśnie to robię.
Jak? Na czym polega ten pomysł?
Poszłam w dwóch kierunkach. Z jednej strony w technika odzieżowe, z drugiej - szkoły stolarskie i budowlane, bo zajmuję się także interior design. Wyobrażam sobie, że powstaną klasy, które inne będą już z samej nazwy, dajmy na to, że będzie np. architektura kroju, a to tym bardziej, że jest potężne zapotrzebowanie na technologów odzieżowych. Firm jest dużo, chętnie zatrudniają, ale specjalistów brak - choć im płaci się akurat dobre pieniądze.
Tu już nie będzie miejsca na słabe zaplecze, średnie maszyny i braki w materiałach. To w rzeczywistości będą laboratoria, także z lekcjami plastyki, estetyki, projektowania i ekonomii. Wszystko po to, by każdy po ich ukończeniu mógł założyć jednoosobową firmę.
Wierzę głęboko, że jeśli się rozwiąże problem kształcenia zawodowego, to z przyjemnością będziemy sięgali po polskich pracowników. A gdyby zabrakło dla nich miejsca w kraju, to będą naszą dumą w UE.
To oznacza, że Polska popełniła błąd jeszcze gdzie indziej?
Niestety tak - nie tylko wtedy, kiedy myślimy: koniecznie chcemy dolecieć na Księżyc i na tym Księżycu postawić stopę, ale nie potrafimy od podstaw zbudować rakiety. Wchodząc do UE - nie mogę tego wybaczyć grupie, która była za to odpowiedzialna - wydaliśmy ogromne pieniądze na promowania kraju przez pielęgniarkę i hydraulika. Mamy świetnych hydraulików i fantastyczne pielęgniarki, ale przecież mamy też świetnych lekarzy i fantastycznych inżynierów, artystów… A o nich nikt nie pomyślał. Efekt? Jak dziś oglądam firm we Francji i tam pojawi się hydraulik, to on zawsze mówi po polsku. Sprzedaliśmy się jako tania i niewykwalifikowania siła robocza. Do sprzątania, do rzeczy dodatkowych. A jesteśmy przecież zdolnym kreatywnym narodem.
Ze swoim pomysłem coś już Pani zrobiła?
Jestem po rozmowach z dyrektorem Narodowego Centrum Kultury - jest zainteresowany, żeby nas wesprzeć. Dalej: założyłam Polską Grupę Kreatywną - ma za zadanie zrzeszać polskich przedsiębiorców, którzy potrzebują fachowców z branży modowej. Szukam partnera naukowego, który przygotuje program edukacyjny. Oczywiście do tego potrzeba nam też wsparcia ministerstwa edukacji.
Dużo tego, a może łatwiej byłoby jednak mieć firmę zagranicą?
Dla mnie z punktu widzenia przedsiębiorcy - bezapelacyjnie tak. I najlepiej byłoby mi działać w USA; z kilku powodów. Jak jadę do Stanów, zgłaszam tam chęć otwarcia firmy i przedstawiam całą swoją historię, to od razu dostaję konkretną pomoc na start. Osoby, które się mną zaopiekują. Preferencyjne kredyty. Ziemię, jest zdecyduję się postawić tam fabrykę. Inne jest też podejście urzędów skarbowych - one przekazują wszystkie informacje: co można? w jakim sektorze? co za co? To oznacza, że zanim skoczę na główkę z mostu, to - inaczej niż w Polsce - już wiadomo, jaka jest temperatura wody, prędkość nurtu, odległość od brzegu - o wszystkich tych rzeczach jestem informowana. I nie mówię tego, bo tak mi się wydaje: moja najbliższa rodzina - siostra mamy - od 35 mieszka w Stanach i ma tam dużą firmę reklamową. Od 30 lat namawiając mnie, żebym się tam przeniosła, przygotowuje różne symulacje. Jak na razie wygrała tyle, że stawiam drugą nogę w Ameryce. Ale z tej polskiej nigdy nie zrezygnuję.
I żadna z politycznych obietnic tego nie zmieni? Wiele może teraz niepokoić.
Nie, a to dlatego że nigdy się nie przyglądałam polityce. Nauczyłam się, że jak pada grad, trzeba sobie z tym poradzić. Śnieg? Też trzeba sobie z nim poradzić.
A jeśli obniżą wiek emerytalny?
Zapytam tak: A będzie nas na to stać? Jestem po klasie matematyczno-fizycznej i wydaje mi się, że system emerytalny należałoby w ogóle policzyć od nowa. Ale bardziej bym się zastanowiła nad uprzywilejowanymi zawodami, które z niezrozumiałych dla mnie względów miałby być szkodliwe. Wojskowi, policjanci… Przez lata ich przedstawiciele nie dość że szybko szli na emerytury, to jeszcze pobierali je bardzo wysokie.
Wśród pomysłów polityków jest też taki, by obniżyć składkę emerytalną o 200 zł i o tyle samo zwiększyć płacę minimalną.
Kręcę nosem i będę niepopularna. Przecież to czysta matematyka. Równanie się nie zamknie - najzwyczajniej w świecie. Kołdra będzie za krótka - nie tylko stopy będą wystawały, ale także kolana. Jeżeli będzie inny pomysł, by skądś tę kasę wziąć, to bardzo proszę.
Ja bym wystopniowała - zmusiłabym firmy działające od 10 lat na rynku do płacenia wyższych składek. Na samym początku - tak zgadzam się, obniżmy je.
A pomysł podniesienia kwoty wolnej od podatku do 8 tys. – jak się Pani podoba?
Podoba, bo zachęca do działania. Zdecydowanie.
I byłaby też Pani za tym, żeby wprowadzić 22 podatek od VAT, a 15 CIT dla MSP?
Tak, bez dwóch zdań.
Z tego wynika, że najbliżej Pani do PiS?
Nie znam żadnego programu politycznego, zaskoczę Panią. Mam prawie 50 lat i przez ten czas uciekałam od polityki. Zawsze z kolei kalkulowałam z zapasem - jak sprowadzałam produkty z zagranicy, to zakładałam, że dolar może być droży i sprawdzałam, czy wtedy będzie mi się to opłacało.
Dziś, co by się nie wydarzyło, która grupa polityczna by nie przyszła - a trochę tych partii już przeżyłam - to żadna nie zrobi rewolucji. To oznacza, że mi jako przedsiębiorcy ani nie zaszkodzą, ani nie pomogą. Przecież te pieniądze skądś musieliby wziąć.