- Krytykując Polskę (za dyrektywę dotyczącą pracowników delegowanych) Macron obnaża swoje zakłamanie. Prezydent zarzuca Polsce nacjonalizm, a przecież jego chęć zaostrzenia dyrektywy wynika właśnie z pobudek nacjonalistycznych. Epitety kierowane pod adresem Polski są bezczelne - ocenił Schuemer w poniedziałkowej rozmowie z PAP w Berlinie.
- Stylizowanie Polski czy Węgier na dyżurnego łotra jest przejrzystym chwytem stosowanym przez polityków w rodzaju Macrona czy dawniej (Martina) Schulza (gdy był szefem PE - PAP) - dodał niemiecki publicysta związany z dziennikiem "Die Welt". Jego zdaniem zarówno Macron, jak i kanclerz Niemiec Angela Merkel zarzucili politykę poszukiwania kompromisu wśród wszystkich członków UE, co dawniej było siłą wspólnoty.
Schuemer w połowie sierpnia na łamach "Die Welt" opublikował esej, w którym zarzucił Unii traktowanie krajów z Europy Środkowo-Wschodniej w stylu przypominającym stosunki między dziedzicem a poddanymi. "Wschodni Europejczycy (tak w Niemczech określani są mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej - PAP) obecnie nie są w UE lubiani" - stwierdził wówczas publicysta.
- Można by przypuszczać, że systematycznie zakłócają oni polityczny konsensus i chcą podzielić Unię - dodał w tekście sprzed dwóch tygodni Schuemer, wyjaśniając, że ze względu na sprzeciw wobec rozdziału migrantów, premier Węgier Viktor Orban, prezydent Czech Milosz Zeman czy prezes PiS Jarosław Kaczyński uważani są za "nacjonalistyczne zawalidrogi".
Autor zwrócił uwagę, że przywódcy tych krajów przebudowują państwo prawa, "zmieniają skład trybunałów konstytucyjnych, podporządkowując je kontroli rządu", i postawił pytanie: "Czy da się to pogodzić z wartościami europejskimi?".
Schuemer odpowiedział twierdząco, argumentując, że dopóki unijne postępowanie dotyczące naruszenia traktatów wobec Polski, Węgier czy innych "krnąbrnych narodów" takich jak Słowacy, nie zakończy się sukcesem, "stosunkowo nowi" członkowie UE "powinni być uważani za pełnoprawnych Europejczyków, którzy inaczej niż w Brukseli, Paryżu czy Berlinie rozkładają akcenty: bardziej narodowo, bardziej autorytarnie, bardziej krytycznie wobec imigracji".
Zdaniem niemieckiego publicysty kraje środkowoeuropejskie mają powody, by odrzucać imigrację. W tym kontekście Schuemer wskazał na znacznie niższe standardy socjalne w tych krajach w porównaniu z Luksemburgiem czy Szwecją. Jak dodał, ze względu na brak pomocy socjalnej, migranci i tak "nie zostaną w tych krajach ani dnia dłużej, niż to konieczne".
Schuemer pisał, że "połajanki" wobec Węgrów, Polaków, Słowaków czy Bułgarów mają aspekt "kulturowego poniżania" tych narodów. - Jak ci Wschodni Europejczycy, którzy dostają na wielką skalę pieniądze z unijnej kasy, mogą tak po prostu odważyć się na odrzucenie islamu czy migracji jako czynników wzbogacających (społeczeństwo)? - czytamy w "Die Welt".
Autor jest zdania, że mieszkańcy Europy Wschodniej widzą ten problem inaczej, zwracając większą uwagę na naród i granice. Schuemer wyjaśnił, że taka postawa wynika z przyczyn historycznych. - Wschodni Europejczycy przez kilkadziesiąt lat cierpieli wskutek ponadnarodowej ideologii - sowieckiego komunizmu - i traktowali narodową tradycję jako ostatnie schronienie przed wybujałą przyjaźnią między narodami biur politycznych - wskazywał.
- UE musi baczyć, by nie postępować z małymi, biednymi krajami członkowskimi ze Wschodu w taki sposób, jak dawniej czynił to Układ Warszawski - przestrzegał Schuemer.
W przypadku Polski należy - zdaniem autora - uwzględnić jeszcze jeden aspekt: "Polska słusznie uważa się za ofiarę II wojny światowej, która przyniosła temu będącemu bez winy krajowi nie tylko miliony zabitych i zniszczenia, lecz także czterdzieści lat sowieckiej dyktatury". Dotacje unijne są dla wielu Polaków "co najwyżej późnym i niepełnym zadośćuczynieniem, a nie dobroczynnym gestem z brukselskiej kasy dla biednych" - zaznaczył.
Schuemer pytał, czy oceniając postawy krajów wobec migracji UE, nie stosuje się podwójnej miary. Zwrócił uwagę, że "gorliwy budowniczy murów" Orban, nigdy nie będzie tak lubiany, jak "wzorowy Europejczyk", premier Hiszpanii Mariano Rajoy, który - jak wskazał publicysta - odizolował przecież swój kraj od Maroka metalowymi zaporami.
Autor dodał, że "otwarty na świat liberał" prezydent Francji Emmanuel Macron też nie wpuszcza do swojego kraju migrantów z Włoch, a we Francji od miesięcy obowiązuje stan wyjątkowy.
- Niektórzy politycy z Zachodu mogą obecnie robić to, co pariasom z dzikiego Wschodu jest pod groźbą kary zakazane - ocenił w swoim eseju niemiecki publicysta, ostrzegając przed powstawaniem stereotypu, że "na Zachodzie mieszkają cywilizowani wzorowi Europejczycy, a na Wschodzie nędzarze".
Podróż do krajów o dynamicznych społeczeństwach pomiędzy Bukaresztem i Tallinem musi uświadomić "powierzchownym Europejczykom", jak "nieprawdziwy i w gruncie rzeczy kolonialny" jest taki pogląd - napisał autor.
Schuemer zakwestionował też demokratyczny mandat czołowych polityków w Brukseli - przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera, który przegrał wybory w swoim kraju, wiceszefa KE Fransa Timmermansa, którego socjaldemokraci zostali w Holandii "starci w pył", czy szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska, któremu polski rząd nie udzielił zaufania.
W porównaniu z tymi "oderwanymi od ziemi eurokratami" - podkreślił publicysta - partie rządzące w Polsce czy na Węgrzech, opierające się na absolutnych większościach, są jak najbardziej demokratyczne, niezależnie od tego, czy podoba nam się ich polityka czy nie.
Schuemer zwrócił uwagę, że żadnemu komisarzowi w Brukseli nie przyszłoby do głowy krytykować obsadzenie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego politykami partyjnymi, czy też polityczne wpływy w stacjach publicznych ARD czy ZDF.
Natomiast Polska - według niego - stała się przedmiotem "frontalnej krytyki", chociaż prezydent Andrzej Duda zahamował próbę "prowadzenia na pasku" Sądu Najwyższego, a wiele tysięcy obywateli w sposób demokratyczny demonstrowało na ulicach w obronie państwa prawa.
- Nie tylko ci ludzie pokazali nam, że Wschodni Europejczycy nie są barbarzyńcami i zasłużyli na to, by obdarzyć ich zrozumieniem i dać im czas, jaki dano przed 1989 rokiem Europie Zachodniej. Czas pokaże, czy mieszkańcy Wschodu są zapóźnieni, czy może w niektórych sprawach wręcz nas wyprzedzają - zaznaczył na koniec swego artykułu w "Die Welt" Dirk Schuemer.