Na spotkaniu na temat rynku pracy w Paryżu pewien związkowiec związany z ultralewicowym dziennikiem „Humanité” tłumaczy przyczyny francuskiego kryzysu gospodarczego: „Tracimy pracę, fabryki przenoszone są do Europy Wschodniej, znika francuski przemysł. Dlaczego? Bo przyjęliśmy do Unii Polskę, kraj 600 euro, i inne mniejsze państewka”. Polska przez francuskich związkowców nazywana jest pogardliwie krajem 600 euro. Bo za tyle godzą się pracować polscy, litewscy czy rumuńscy robotnicy w przenoszonych z Francji do tych krajów fabrykach. Związkowiec kontynuuje swoją wypowiedź, uderzając w nutę europejską: „Byliśmy szczodrzy, daliśmy im wolności i unię, a teraz ponosimy tego gospodarcze konsekwencje”. Ale nie tylko prowincja „cierpi”. W dużych miastach hipotetyczne Magdy, Agaty i Anny zabierają pracę niań, sprzątaczek i pielęgniarek Francuzkom, a ich mężowie pozbawiają miejsc pracy Arnaudów i François na budowach. No i oczywiście ci hydraulicy.
„Ten z Polski” to francuska obsesja. Francuz, Philippe de Villiers, lider prawicowej partii Mouvement pour la France, użył tego określenia jako pierwszy w 200 5 r ., podczas kampanii referendalnej, kiedy to Francja odrzuciła projekt europejskiej konstytucji. Dziś nadal mówi się o polskim hydrauliku zarówno w kręgach intelektualistów, dziennikarzy, jak i zwykłych pracowników biurowych czy robotników.
Na spotkaniu poświęconym rynkowi pracy podnoszę rękę i tłumaczę – nie bez współczucia rzecz jasna – że Polacy też nie mają łatwo. Pracują dużo, nie chcą za nadgodziny, płaci się im trzy, cztery razy mniejsze stawki, oszukiwane Magdy i Agaty często nie dostają umówionych tygodniówek. W końcu, że w 200 4 r ., kiedy Polska wchodziła do Unii, nasi genetycy pracowali w Londynie na zmywaku, a absolwenci filozofii czy matematyki podawali pizzę w knajpach w Dublinie. Murarze, dekarze i operatorzy wózków widłowych wyjechali z naszego kraju i mamy teraz problem. Jeśli całe regiony nie mają roboty we Francji, to czemu Arnaud i François nie zdecydują się wyjechać gdzieś za chlebem. Na jakiś czas chociaż. My Polacy robimy to od dziesięcioleci. Jeśli nie od wieków, uwzględniając górników emigrujących do Belgii i Francji w XIX w., wielką emigrację zmuszoną do porzucenia ojczyzny m.in. z powodów politycznych czy po prostu najzwyklejszych na świecie studentów jeżdżących na saksy po to, aby dorobić. Prowadzący panel związkowiec odbiera mi głos. Już do końca spotkania nie mogę więcej o nic zapytać.
Reklama
Podczas kampanii wyborczej prezydent Macron spotykał się z wściekłymi francuskimi związkowcami z fabryki pralek przenoszonej z Amiens pod Łódź, obiecując, że dumping socjalny się skończy, a Polska zostanie ukarana sankcjami gospodarczymi. Natychmiast skoczyło jego poparcie w sondażach o kilka punktów procentowych. Już jako prezydent polityk kontynuuje swoją retorykę wobec Polski i polskich firm, trafiając na podatny grunt. Francuzi nie chcą reform gospodarczych w duchu liberalnym, które obiecał im (a może bardziej Niemcom, szukając zbliżenia z najważniejszym krajem UE) ich prezydent (m.in. uelastycznienie rynku pracy i zbicie deficytu budżetowego). Słupki poparcia spadają prezydentowi na łeb, na szyję. A Polska mająca bardzo złą prasę we Francji jako „antyeuropejski kraj”, który nie chce przyjmować uchodźców, z „nieliberalną demokracją” (cokolwiek miałoby to znaczyć) i chcący się izolować od europejskiego projektu stworzonego przez Francję i Niemcy, jest łatwym chłopcem do bicia. Oraz elementem budowania wizerunku prezydenta Francji, dbającego o interesy gospodarcze swoich obywateli. „Daliśmy wam Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej na 25-lecie odzyskania wolności. Taki piękny symbol” – słyszę z kolei od znanego francuskiego politologa. „A wy nie chcecie być teraz solidarni z Europą” – dodaje. A gdzie solidarność z polskim hydraulikiem? – pytam. „Dumping socjalny jest tematem wysoce wyolbrzymianym w debacie publicznej, ale uczciwa konkurencja na wspólnym europejskim rynku to problem nierozwiązany” – zastrzega profesor.
Przydałaby się nowa kampania promocyjna naszego kraju z umięśnionym polskim hydraulikiem i uśmiechniętą polską pielęgniarką na plakatach. Jak w 2004 r . Polish plumber czy le plombier polonais to już sformułowanie, które weszło na stałe zarówno do języka francuskiego, jak i angielskiego, czy tego chcemy, czy nie. Polsce brakuje mechanizmów tworzenia pozytywnego wizerunku, brakuje lobbystów, think tanków działających za granicą, a z polskich polityków mało kto chce spotykać się z francuskimi czy niemieckimi dziennikarzami. We Francji mało kto wie, że w Polsce pracuje może już nawet 2 mln Ukraińców, a około 300 tys. Francuzów funkcjonuje w różnych krajach jako pracownicy delegowani.