W Kabulu działka opium na kilka papierosów kosztuje dwadzieścia afgani, czyli złotówkę i dwadzieścia groszy. W Helmandzie lub Mazar-i-Szarif - skąd pochodzi - płaci się za nią już tylko trzydzieści groszy. W Europie ta sama działka po przerobieniu na heroinę jest warta kilkadziesiąt razy więcej. Z opium żyją gangi, policja, rebelianci i miliony Afgańczyków. Bez niego ich kraj zginie.

Jedziemy kupić opium. Po nitce pośredników do kłębka. Jesteśmy dobrymi klientami. Jak nam poradzono, udajemy specjalsów, czyli żołnierzy natowskich sił specjalnych. Tacy mają swoje niekonwencjonalne potrzeby oraz pieniądze. I - paradoksalnie - wzbudzają mniej podejrzeń niż dziennikarze.

Nasz przewodnik, nazwijmy go Fatim, zna miejsca i ludzi, ale nie chce kłopotów - żadnych zdjęć, notowania, torby zostają w samochodzie. Opium jest w Afganistanie zakazane. Na prowincji handel odbywa się wprawdzie jawnie na ulicy, ale w stolicy warto zachować pozory. Prezydent kraju Hamid Karzaj ogłosił wszak dżihad przeciwko narkotykom. Wielkie słowa zobowiązują, czasem więc ktoś trafia do więzienia.

Droga prowadzi przez zachodnie dzielnice Kabulu, oazy nędzy. Dzieci nie machają tu cudzoziemcom - jak w innych krajach Orientu. Nawet się nie uśmiechają. Zrujnowane domy stopniowo ustępują miejsca zakurzonym wzgórzom, wśród nich wątła rzeczka. Wody w niej niewiele, ale wystarcza, by przyciągnąć całe rodziny, które zażywają tu spokoju i dużo zdrowszego powietrza niż w środku miasta, gdzie można udusić się od pyłu i spalin. Na końcu drogi klub golfowy. A raczej jego namiastka. Rozpadająca się buda bez szyb z kilkoma stołami do bilarda, a na nierównym terenie przed nią parę stanowisk z dołkami.

Z polem golfowym ma to niewiele wspólnego, ale i tak wejścia pilnuje policja z kałasznikowami. Czasem nawet ktoś tu gra. Kilku Amerykanów i Afgańczyków opiera się o kije, w pobliżu czujni zachodni najemnicy z ostrą bronią. Przywieźli ich ze sobą. Nic dziwnego - owo miejsce, zwane Karga, jest czymś więcej niż polem golfowym... To jedno z centrów obrotu opium.

Znowu specjalsi?
Wchodzimy do przewiewnej budy, która kiedyś była centrum klubu, może nawet barem. Bierzemy kije do bilarda i gramy. Trzeba się dobrze rozejrzeć, mamy czas. W tym biznesie nierozważne ruchy mogą się źle skończyć, szczególnie w Afganistanie, gdzie życie ludzkie jest warte mniej niż splunięcie.


Hodża podchodzi sam. Niewysoki, rude włosy. Mętny wzrok dowodzi, że nie tylko sprzedaje opium, ale też je zażywa. Ludzi niewielu. "Teraz mamy ramadan, biznes idzie kiepsko, ale kiedy się skończy, znowu będzie dobrze" - tłumaczy.

Zwykle sprzedaje dwa kilogramy opium tygodniowo, za kilo klienci płacą mu osiemdziesiąt dolarów. Towar trafia tu zarówno ze spokojnej północy z okolic Mazar-i-Szarif, jak i z ogarniętego wojną południa, a szczególnie z najgroźniejszej ze wszystkich prowincji Afganistanu - Helmandu, gdzie każdego dnia brytyjskie oddziały toczą zaciekłe walki z talibami.

Reklama

Oglądamy próbkę towaru. Mała, brązowa bryłka o nieregularnych kształtach, ładnie pachnie. Pochodzi z Mazar-i-Szarif, więc nie jest to towar najwyższej jakości. Najlepsze opium na świecie powstaje w Helmandzie, afgańskim jądrze ciemności - klimat jest tam dobry, a rolnicy dbają o uprawy lepiej niż o własne dzieci. Te biegają obsmarkane i brudne, a mak strzela ku niebu czerwoniutki, zdrowy, dopieszczony codzienną troską.

Hodża podnosi dłoń w geście odmowy, gdy oddajemy mu próbkę. "To dla was" - mówi. Miłe to, a kosztuje go niewiele, najwyżej piętnaście groszy. Powinniśmy włożyć ją od razu do papierosa, by na miejscu oszacować jakość, ale w ramadanie nie wolno palić przed zmrokiem - mimo wszystko handlarze także są pobożnymi muzułmanami.

Hodża jest zadowolony, bo trafiła mu się już druga grupa specjalsów, która chce u niego kupować. "Druga?!" - dziwimy się. To już jacyś nasi "kumple" z sił specjalnych się tu zaopatrują? Owszem, ale nie bezpośrednio. Towar biorą dla nich Afgańczycy, potem żołnierze wiozą go do głównej bazy wojsk NATO w Bagram i tam sprzedają, już nie za dwadzieścia, ale za sto afgani. Niemniej to nadal grosze. Nasza wizyta zapowiada dobre dni dla Hodży i jego bossów. Niestety bratku, rozczarujesz się. My tylko udajemy.

System

W klubie zaopatrują się nie tylko specjalsi. Częstymi gośćmi są tu także pracownicy zachodnich organizacji pomocowych, ISAF, ambasad oraz Afgańczycy. Kargha oferuje zresztą więcej takich miejsc. Nad rzeczką kilkanaście blaszanych bud służących nie wiadomo czemu - tam też sprzedają opium, tylko nie gangsterzy, a policjanci. Wzdłuż drogi ciągną się rzędy sklepików. W jednym sprzedają owoce, w drugim - drewno na opał, trzeci jest warsztatem naprawy motorowerów. Pozornie, jedna trzecia z nich to także punkty dystrybucji opium.


Wszystkie one pracują w systemie wzajemnych zależności łączących ludzi rządu. Zbrojną opozycję oraz lokalne i międzynarodowe gangi, dzisiejszych talibów i dawnych mudżahedinów, ludzi walecznych i szlachetnych oraz ludzkie bestie. Wszystkich, bo dzisiejszy Afganistan to opium.

Towar wiozą z południa lub północy kurierzy - samochodami, motocyklami, a nawet publicznymi autobusami. W Kabulu przejmują go hurtownicy, którzy rozprowadzają opium do punktów sprzedaży detalicznej, takich jak klub golfowy. Głową systemu w stolicy jest były komendant mudżahedinów, bohater wojny z komunizmem. To jemu podlegają szefowie dystryktów, a pod nimi są kierownicy punktów i dalej zwykli dilerzy. W systemie znalazło się też miejsce dla stróżów prawa. W Kardze policjanci biorą towar za darmo i sprzedają go dalej na własną rękę, ponadto raz w tygodniu przychodzą po swoją dolę w czystej gotówce i dzielą się nią ze swoimi dowódcami. Jak wysoko sięga ten układ? Lepiej nie pytać.

Narkorepublika islamska
Wszystko to jednak drobiazg, marne biznesy i marna korupcja. Prawdziwi panowie życia i śmierci liczą narkotyki nie w kilogramach, ale w tonach. Ich eldorado to Europa - konsumująca większość światowego opium - a nie Kabul. Mowa o naprawdę dużych pieniądzach. Obecnie Afganistan dostarcza 93 proc. światowej produkcji opium - to mniej więcej 8200 ton rocznie, a ponad 40 proc. z tego pochodzi z Helmandu.


Wartość rocznego obrotu narkotykiem sięga 3,8 miliarda dolarów, czyli ponad 50 proc. produktu krajowego brutto Afganistanu. Bezpośrednio w jego wytwarzanie i sprzedaż jest zaangażowanych ponad trzy miliony ludzi, czyli 14 proc. populacji. Tylko w XIX-wiecznych Chinach skala produkcji opium była porównywalna do dzisiejszego Afganistanu. Kraj ten albo już jest, albo za chwilę stanie się narkopaństwem.

Do Kabulu trucizna trafia ledwie w kilkukilogramowych paczkach, w świat idzie w konwojach wiozących tony narkotyku. Większość z nich sunie w kierunku granicy irańskiej i biada temu, kto stanie na drodze takiej karawanie. Jej ochrona ma nie tylko nowoczesne karabiny, ale także broń przeciwpancerną, a nawet rakiety przeciwlotnicze.

W bitwach z handlarzami opium irańska armia straciła w ostatnich latach już dwa tysiące żołnierzy. W pole idzie nie tylko piechota, ale także czołgi, artyleria i lotnictwo. Szkoda, że nagonka na Iran z powodu programu atomowego przysłoniła zupełnie poświęcenie jego żołnierzy w walce z zarazą zagrażającą głównie Europie.

Towar na wieczór
CNN pokazała niedawno film dokumentalny o nalocie na punkty sprzedaży opium w Kabulu. Amerykańscy komandosi powalają na ziemię "złych ludzi", wyciągają skądś małe torebki z brązową masą. Szybka analiza w podręcznym laboratorium. "That’s it!" - mówi do kamery podekscytowany szef operacji. Kolejny sukces. Gdyby pofatygowali się do Karghi, mogliby skonfiskować setki takich paczek. Czy nie docierają tu, bo nie znają tego miejsca? Czy może nie chcą psuć interesów swoim kolegom po fachu?


Tymczasem w Kardze spokój. Pilnuje nas wszak policja. "Bierzecie?" - pyta nasz Hodża, patrząc uważnie. Bierzemy, ale tylko dwie działki za czterdzieści afgani, nie znamy towaru, musimy najpierw wypróbować. "To jasne" - oświadcza z uśmiechem i znika. Fachowiec wie, że nikt nie będzie kupował kota w worku. "Będę za dziesięć minut" - rzuca na odchodne.

Czekamy. Kolejna partyjka bilarda idzie mi wyraźnie lepiej niż poprzednie. Zostało jeszcze kilka bil do wbicia, gdy wrócił ze strapioną miną. Dystrybutor w kryjówce poszedł sobie, bo to ramadan i nikt w dzień nie kupuje, poza naiwniakami z Zachodu. "Przyjdźcie wieczorem" - zachęca przepraszająco - "Towar będzie czekał".

Zmrok kończy ramadanowy post, można już jeść, pić, palić. I sprzedawać opium. Muezin obwieszcza ten upragniony moment. Z minaretu płynną melancholijnie słowa szahady: "Nie ma Boga, prócz Boga, a Mahomet jest jego prorokiem". Wspólne wyznanie purytańskich talibów, finansujących ich baronów narkotykowych, żołnierzy rządowych, skorumpowanych policjantów. Wiele ich dzieli, ale łączą Allach oraz opium. Tylko my i nasze ciężkozbrojne wojska jesteśmy w tym świecie przerażająco obcy.