Z Fawazem Mohagirem rozmawia Magdalena Rigamonti
Pan jest Murzynem?
Nie, nie jestem. Ani czarnym Murzynem, ani białym Murzynem. Nie czuję, żebym kiedykolwiek wszedł w definicję Murzyna. Żadnym Murzynem nie jestem.
A kim?
Czarnoskórym. A może lepiej Afropolakiem, z Afryki, z Sudanu. Od 25 lat mieszkam w Polsce. Całe moje dorosłe życie. Tu skończyłem studia, jedne, drugie, tu mam rodzinę, żonę i dwóch synów. Tu jestem nauczycielem. Uczę polskie dzieci angielskiego, informatyki i matematyki. Jestem wychowawcą. Dla nich jestem panem Ozzym. Nie, nie czarnym panem Ozzym, tylko panem Ozzym. Dzieci już nawet nie zauważają, że mam inny kolor skóry. Przywykły. Choć bywało różnie.
Trafiał pan na dziecięcych rasistów?
Nie, na rodziców rasistów. Kiedyś, w innych szkołach, w których uczyłem. Miałem zostać wychowawcą i okazało się, że część rodziców nie wyraża na to zgody. I nie, nie ma żadnych merytorycznych argumentów – że nie chcą, bo na przykład nie mam autorytetu u dzieci, nie radzę sobie, czy coś w tym stylu...
A co mówili?
Że woleliby, żeby ktoś inny, że niby nie mają nic przeciwko, ale... Że może nie byłoby źle, ale... Nikt otwarcie nie powiedział, że nie chce, by czarnuch był wychowawcą ich dzieci, ale niechęć dawało się wyczuć.
Może pan jest przewrażliwiony?
Może. Ale gdyby pani została kilka razy pobita tylko z tego powodu, że jest biała, toby pani nie była przewrażliwiona? Mój młodszy syn, Karimek, ma 9 lat. Od niedawna sam chodzi do osiedlowego sklepu. Mówię mu, że ma szczęście, bo może iść bez obaw, wiadomo, że nic mu się nie stanie.
Czarnoskóry?