FILIP MEMCHES: Jak pan ocenia wystąpienie prezydentów Polski, Ukrainy, Litwy i Estonii na wtorkowym wiecu w Tbilisi?
MICHAIŁ LEONTIEW*: Nie mieszałbym republik postsowieckich - które są proamerykańską kloaką wewnątrz Unii Europejskiej - z Polską. Myślę, że gdyby prezydentem Polski nie był Lech Kaczyński, ale np. Donald Tusk, to starczyłoby mu rozumu, żeby nie stawać w jednym szeregu z krajami dawnego ZSRR.
Dlaczego?
Bo Polska jest dzisiaj stabilnym państwem, a problemy Juszczenki to nie są problemy Ukrainy. To są problemy jednej części ukraińskiego spektrum politycznego, która chce zgnieść drugą część tego spektrum. I upraszczając sprawę, za tą częścią, którą reprezentuje Wiktor Juszczenko, stoi Ameryka, a za tą częścią, którą on chce zgnieść, stoi Rosja. Także w krajach bałtyckich polityka wewnętrzna od zagranicznej w ogóle się nie różni. Znowu upraszczając temat, do Tbilisi przyjechali neobanderowiec i dwaj neonaziści. Na dawnym obszarze ZSRR tworzy się specyficzna solidarność sił, które w czasie II wojny światowej walczyły po stronie Hitlera. Natomiast Polska ma polityków, dla których konflikt gruziński nie jest kwestią polityki wewnętrznej. I gdyby któryś z nich był teraz prezydentem, to albo w ogóle nie pojechałby do Tbilisi, albo nie przemawiał w taki sposób jak Lech Kaczyński. W Polsce są oczywiście realne nastroje proamerykańskie i antyrosyjskie, to jest rzeczywistość, która ma swoje historyczne uwarunkowania, ale Polacy nie muszą już dzisiaj cementować swojej jedności narodowej poprzez walkę z prorosyjską ludnością Osetii.
Dlaczego Rosji przeszkadza Saakaszwili? Za Szewardnadzego rosyjskie poparcie dla Osetii czy Abchazji nie było tak zdecydowane.
Naszym wrogiem nie jest Saakaszwili, ale Amerykanie. Amerykanie pokazali, że mogą posłać małą, zapalczywą Gruzję jako mięso armatnie na pierwszą linię swojego frontu przeciwko Rosji, a potem oczywiście jakoś jej to symbolicznie wynagrodzić. W tym konflikcie Amerykanie zastosowali model zimnej wojny. Ja naprawdę nie rozumiem, jak można było namówić Saakaszwilego na awanturę w Osetii. Wykluczam, że zdecydował się na nią bez pozwolenia Amerykanów. Skąd wzięła się u niego wiara, że w sprawie Osetii i Abchazji Rosja pozwoli na rozwiązanie siłowe, kiedy wielokrotnie tłumaczyliśmy mu w ciągu ostatniego roku nasze stanowisko. Myślę, że Amerykanie przetestowali siłę gruzińskiej armii, którą sami stworzyli, wykarmili i opłacili. Amerykanie zawsze używają w ten sposób swoich satelitów. Jeśli Polska chce być rozsądną częścią zachodniego świata - co jest jej prawem, ona już się na Zachodzie znajduje - to powinna się zastanowić, czy opłaci jej się teraz odgrywać rolę amerykańskiego harcownika przeciwko Rosji.
Polacy mogą się jednak obawiać, że po spacyfikowaniu całej przestrzeni postsowieckiej Rosja znów pomyśli o odbudowie wpływów w Europie Środkowej.
Kwestia Polski naprawdę nie jest dzisiaj w Rosji dyskutowana. A o tym, gdzie zatrzyma się linia frontu nowej zimnej wojny, nie decydują Polacy, Niemcy czy Francuzi. To sprawa przestrzeni postsowieckiej bezpośrednio przylegającej do Rosji, często zamieszkiwanej przez Rosjan. Jeśli Rosja staje w obliczu nowej zimnej wojny, to znajduje się na pozycjach gorszych niż przed 1989 rokiem. Dla nas to także kwestia zdefiniowania sytuacji Ukrainy czy Białorusi. Łukaszenka zrozumiał, że na jego usługi może być dziś na Zachodzie zapotrzebowanie i także w kwestii gruzińskiej zaczął wysyłać sygnały co najmniej dwuznaczne. On właściwie nie zajmuje żadnej pozycji, udaje rozjemcę. To może być oferta zarówno dla Zachodu, jak i dla Rosji. To nie jest zachowanie prawdziwego mężczyzny.
Jaka może być reakcja rosyjskiej opinii publicznej na wystąpienia polskiego prezydenta w Tbilisi?
Powstrzymam się od komentarza. Stosunki rosyjsko-polskie i tak mają emocjonalny charakter. Dodatkowych emocji ani nie przybędzie, ani nie ubędzie. Co do oficjalnego stanowiska Kremla to sądzę, że na razie Rosja spróbuje zignorować wystąpienie Lecha Kaczyńskiego. Jeśli oczywiście rząd Polski zachowa wobec niego dystans. Rosja nie ma wobec Polski żadnych żądań. Konflikt gruziński nie ma żadnego związku z Polską. Problem z Kaczyńskim jest taki, że on nie patrzy realistycznie na stosunki rosyjsko-polskie. W tym sensie jest podobny do Saakaszwilego. Może to nawet dobrze, że za jego prezydentury Polska jest w NATO, ponieważ decyzje militarne nie są podejmowane przez Polskę.
Kraje tak zwanej "starej Europy" zajęły miększą pozycję wobec Rosji niż USA czy Polska. Czy w Unii mogą się pojawić rozdźwięki?
To, co nazywa się "starą Europą", prezentuje dzisiaj smutek państw ostatecznie zgwałconych przez Amerykę. Sarkozy, człowiek udający całe życie gaullistę, po wyborze na prezydenta Francji gaullizm - czyli francuską samodzielność wobec USA - unicestwił. On jest marionetką. Kiedy Amerykanie zorientowali się, że Chirac i Schroeder chcą prowadzić samodzielną grę w stosunku do Ameryki, postanowili wymienić ich na polityków proamerykańskich takich jak Merkel i Sarkozy. Dzisiaj Europa nie istnieje jako samodzielny podmiot polityczny. Sarkozy został wysłany jako mediator między USA a Rosją. Ale on realnie mediatorem nie jest.
*Michaił Leontiew, rosyjski dziennikarz, politolog, publicysta i wpływowy komentator polityczny. Prowadzi program "Jednakże" na kanale ORT, w którym często w sposób kontrowersyjny i prowokacyjny broni polityki Kremla