Wydawać by się mogło, że demonstracje wiernych przed katolickim Czerwonym Kościołem na pl. Niepodległości w centrum Mińska z wielką polityką mają niewiele wspólnego. W sierpniu 2020 r., gdy po sfałszowanych przez Alaksandra Łukaszenkę wyborach wybuchły protesty, władze szanowały integralność świątyni - uciekający przed milicją demonstranci mogli w niej się ukryć. Służby dyktatora zażądały jedynie zaplombowania wejść na wieżę, która była doskonałym punktem dla strzelca wyborowego.
Wówczas Łukaszenka chciał stłumić protesty po swojemu. Brutalnie, lecz małymi krokami i systemowo. Bał się, że „przyjaciele z Rosji” będą chcieli mu w tym pomóc, wywołując jatkę snajperem-prowokatorem upozowanym na opozycjonistę. Stąd plomby MSW na drzwiach we wszystkich atrakcyjnych punktach obserwacyjnych przy pl. Niepodległości. Dyktator zdawał sobie sprawę, że jego pole manewru radykalnie się zawęża, a ubabrany we krwi całkowicie straciłby podmiotowość. Rozprawiając się z opozycją po swojemu, zyskał jednak trochę czasu.