Eksplozja w Przewodowie. Co wiemy?
Na początek to, co wiemy. Na terytorium Polski, niedaleko granicy z Ukrainą doszło wczoraj przed godz. 16 do eksplozji, która została wywołana najpewniej przez dwa pociski. Wieczorem wydawało się, że rosyjskie, teraz wydaje się, że ukraińskie. Słowem klucz, jest to, że na razie nam się "wydaje". Nie wiemy nic pewnego, poza tym, ze sytuacja jest poważna. Bardzo poważna.
Jeszcze wieczorem usłyszeliśmy, że prezydent Andrzej Duda rozmawiał z Jensem Stoltenbergiem, sekretarzem generalnym Sojuszu Północnoatlantyckiego, prezydentem Stanów Zjednoczonych Joe Bidenem i Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Tego dowiedzieliśmy się z m.in. komunikatów prezydenckiego ministra Jakuba Kumocha, który często pełni rolę rzecznika prezydenta. Wcześniej przed dziennikarzami krótko wystąpili szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera i rzecznik rządu Piotr Müller, którzy poinformowali m.in. o tym, że w części jednostek wojskowych podniesiona zostanie gotowość bojowa.
Czego dowiedzieliśmy się od ministra Błaszczaka
Czego dowiedzieliśmy się od wicepremiera i ministra obrony Mariusza Błaszczaka? Na stronie internetowej resortu obrony nie ma do tej pory żadnych informacji o tej eksplozji. Na koncie twitterowym, którą resort obrony często traktuje jako swój główny kanał komunikacji, mamy dwie własne informacje. Jedna jest taka, że wicepremier odbędzie jeszcze dziś pilną rozmowę z Sekretarzem Obrony USA”. Druga, że już jest po rozmowie z USA. I że możemy liczyć na Waszyngton. Dopiero później powtórzenie tego, że „zwiększamy także poziom gotowości niektórych jednostek wojskowych”, co już wcześniej mówili urzędnicy.
Zdumiewająca wstrzemięźliwość komunikacyjna
Ta wstrzemięźliwość komunikacyjna resortu i samego wicepremiera zdumiewa z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, już kilka godzin po eksplozji głos zabrał np. rzecznik Pentagonu gen. Patrick Ryder, który po prostu wyszedł i zakomunikował, że na razie niewiele wiadomo. Ale to było ważne, ponieważ jasno pokazało, że ktoś nad tym czuwa. W międzyczasie wyrazy solidarności z Polską przekazywali zachodni politycy m.in. prezydent Rumunii czy minister spraw zagranicznych Niemiec Annalena Baerbock. Tymczasem w Polsce poważnego komunikatu doczekaliśmy się dopiero koło 22 i nie był to nikt z resortu obrony.
Po drugie, wicepremier Błaszczak bardzo często pokazuje się w mediach, choćby przy okazji ogłaszania planów zakupu różnego rodzaju sprzętu wojskowego. I tak w poniedziałek pozował do zdjęć przy nowym wozie bojowym Borsuk, a we wtorek popołudniem rozmawiał w Brukseli z dziennikarzami po spotkaniu ministrów obrony państw NATO. To rutynowe wydarzenia. Tymczasem, gdy doszło do kryzysu, gdy niektórzy wręcz zastanawiają się czy „to już” i zaraz wybuchnie wojna także w Polsce, sam Błaszczak i cały resort nabiera wody w usta.
Nie ma fachowców od komunikacji strategicznej
Niestety, to obrazuje po raz kolejny, że w resorcie nie decydują fachowcy od komunikacji strategicznej. W takiej sytuacji doskonale widać, dlaczego w MON powinien być rzecznik prasowy, którego nie ma tam od ponad trzech lat. Jeśli coś poszłoby nie tak, to zawsze można go łatwo zwolnić. Tymczasem jesteśmy w sytuacji, że wszyscy wojskowi są odsunięci medialnie na bok, a większość kwestii, nawet tych błahych, komunikuje minister. Ale każdy kij ma dwa końce. Jeśli chce się spijać medialną śmietankę i przecinać każdą wstęgę, to nie powinno także zabraknąć odwagi, by komunikować się z mediami w czasie kryzysu. Resort obrony tego do tej pory nie zrobił.