Właśnie nie te nieliczne wzloty, kiedy byliśmy w stanie pokonać Portugalię i później pojechać na mistrzostwa Europy, a te momenty, w których nasi piłkarze padali w Mariborze na kolana przed reprezentacją kraju, który liczy ledwie dwa miliony mieszkańców. Taka jest prawda o polskiej piłce, o polskim systemie szkolenia, trenerach, działaczach związkowych i klubowych, organizatorach rozgrywek ekstraklasy itd.
Od kilku dobrych lat jakimś zbiegiem okoliczności (holenderski trener, który dał zawodnikom nowy impuls, kilka meczów, w których zaprezentowaliśmy charakterystyczną dla Polaków, niepopartą jednak realną siłą, ułańską szarżę czy zwykłe szczęście) udawało się maskować złą stronę polskiego futbolu. Wydawało się nam, że wznieśliśmy się na jakiś w miarę przyzwoity poziom (awansowaliśmy systematycznie do wielkich imprez i szybko kończyliśmy w nich udział), który może być dobrą bazę do kolejnego kroku do przodu. I jeszcze utwierdzał nas w tym wszystkich holenderski guru, powtarzając jak mantrę swoje „step by step”.
Znęcanie się nad Beenhakkerem akurat w tym momencie nie ma już jednak najmniejszego sensu. Rozliczać to go trzeba było po nieudanych mistrzostwach Europy. I wówczas w zgodzie zakończyć współpracę. Trudno mieć do niego pretensje, że działacze dali się nabrać i przedłużyli z nim umowę, że my sami w pogoni za sukcesem i tęsknotą za wszystkim co z wielkiego świata ustawiliśmy go na piedestale. Leo jak każdy trener jest najemnikiem i żyje z tego, że potrafi przekonać do swoich usług. W ostatnich latach oprócz nas dali się nabierać także na Trynidadzie i Tobago oraz w Arabii Saudyjskiej. Możemy mieć do niego pretensję, że nas zwodził, obiecywał gruszki na wierzbie, przekonywał, że polscy piłkarze są znakomici, czy zwyczajnie kłamał, mówiąc, że nie podjął równoczesnej pracy w Feyenoordzie Rotterdam. Mogliśmy się obrażać, kiedy mówił na łamach niemieckich gazet, że powinniśmy być wdzięczni Niemcom za upadek muru berlińskiego, dzięki czemu odzyskaliśmy wolność, czy wówczas gdy namawiał do wyjścia z drewnianych chatek. Obarczanie jednak jednego trenera za ruinę, jaką jest polska piłka, to nonsens.
W obecnej sytuacji każdy następny selekcjoner jest skazany na podobny koniec jak Beenhakkera. Może wygra kilka meczów więcej, może mniej, ale wyżej pewnego pułapu nie podskoczy. Przypomnijmy sobie, w jakich okolicznościach odchodzili Jerzy Engel czy Paweł Janas. Jeśli nie zaczniemy reformować polskiego futbolu od podstaw, to nie będzie także dobrej reprezentacji.
Przy okazji użalania się nad tempem przygotowań organizacyjnych do Euro 2012 i przepychankami między politykami w sprawie budowy stadionów, hoteli i autostrad, zapomnieliśmy o tym, co będzie istotą mistrzostw i z czym naprawdę możemy nie zdążyć. Nie mamy drużyny, która będzie tam w stanie zagrać, nie przynosząc wstydu. Po erze Beenhakkera została spalona ziemia. Do inaugurującego Euro meczu w Warszawie zostały 33 miesiące. Tylko 33 miesiące.