W planie jedną z najważniejszych ról ma do odegrania Jan Krzysztof Bielecki. Donald Tusk ma oddać swojemu staremu przyjacielowi tekę premiera zaraz po wygranych wyborach prezydenckich. Ale czy Bielecki się zgodzi?

Reklama

– Rozmawiałem z nim o jego przyszłości kilka dni temu. JKB najchętniej widziałby się na jakimś ważnym stanowisku związanym z gospodarką, i to na poziomie europejskim – mówi jego dobry znajomy. Ale co będzie, gdy Tusk poprosi go, by pokierował rządem do wyborów parlamentarnych w 2011 r.? – Pewnie nie odmówi, ale zanim powie "tak", postawi warunki. Zapyta, co jest do zrobienia i jakie są wobec niego oczekiwania. Nie pali się do powrotu do polityki – opowiada nasz rozmówca.

Scenariusz wypali, ale pod warunkiem. Donald Tusk nareszcie zdecyduje się stanąć do walki o prezydenturę. – Problem polega na tym, że Donald rano oznajmia: "Nie będę kandydował", w południe: "Będę, bo muszę", a wieczorem: "Będę walczył o fotel prezydenta, bo chcę". Wszystko to mówi z absolutną szczerością – opowiada jeden z doradców premiera.

Chwiejność nastrojów Tuska potwierdza sondaż zamówiony po cichu przez PO przed miesiącem. Pytano, który z liderów Platformy byłby dobrym kandydatem na prezydenta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale na liście polityków zabrakło Tuska. W sondażu występowali Jerzy Buzek (wygrałby z każdym w pierwszej turze), Radosław Sikorski (miał po Buzku największe szanse), Bronisław Komorowski (też wygrywał po ostrej walce) oraz Hanna Gronkiewicz-Waltz (mogłaby przegrać). – Tusk się zastanawia, czy ryzykować. Jest premierem, najsilniejszym człowiekiem w państwie. Czy będzie prezydentem? Pewnie tak, ale co, jeśli przegra w drugiej turze? – mówi jego doradca. – Odda partię, odda fotel premiera. Nie zostanie mu nic.

Reklama

Jest jeszcze jeden kłopot. Donald Tusk nie chce być malowanym prezydentem. Przeżył szok po spotkaniu z Lechem Kaczyńskim na Helu. 29 marca 2008 r. obaj politycy zawierali porozumienie w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Rozmowa o polityce zmieniła się w przyjacielską pogawędkę zakrapianą winem. Po wizycie relacjonował współpracownikom: – Prezydentura to najnudniejsza funkcja w państwie, katastrofa. Niewiele władzy, mnóstwo odpowiedzialności. Nie myślcie, że gdybym zasiadł w Pałacu Namiestnikowskim, wystarczy mi pilot i abonament na Eurosport.

W innej rozmowie ze swoim otoczeniem Tusk powiedział wprost: – Nie interesuje mnie prezydentura przy silnym premierze.

Dlatego Jan Krzysztof Bielecki byłby idealnym kandydatem na początek kadencji Tuska. Nie ma zaplecza politycznego ani politycznych ambicji. Marzy o zupełnie innej karierze, a jednocześnie trudno byłoby mu odmówić, gdyby poprosił go przyjaciel.