"Ja przypominam, że przed wyborami każdy z nas podpisał zobowiązanie, że jeśli ktoś radykalnie nie zgadza się z linią partii, to powinien zrezygnować z mandatu" - mówił w "Sygnałach Dnia" szef Prawa i Sprawiedliwości.

Jarosław Kaczyński nie ma wątpliwości, że "te dymisje są dowodem na niedowartościowanie tych polityków". Oskarża swoich partyjnych kolegów, że - mimo próśb o nieupublicznianie ich listu do prezesa PiS - przekazali go mediom. Teraz szef partii "liczy na ich konsekwencję".

Reklama

Kaczyński przyznaje w rozmowie w "Sygnałach Dnia", że bardzo trudno będzie mu się współpracowało z ludźmi, "którzy z jednej strony deklarują, że chcą być w partii, a z drugiej działają w oczywisty sposób wbrew jej interesom".

Kazimierz Ujazdowski, Paweł Zalewski i Ludwik Dorn zaapelowali w swoim liście do Kaczyńskiego o większą otwartość na dyskusję w PiS i bardziej kolegialne podejmowanie decyzji, co można było odczytać jako krytykę samowładztwa partyjnego Jarosława Kaczyńskiego. Ten jednak nie przyjmuje tych zarzutów.

Reklama

"Postulaty sprowadzały się do tego, żebym ja nie mógł podejmować decyzji, które przynależą mi wedle statutu, bez zgody kilku panów. Tego rodzaju postulaty nie mogły być poważnie brane pod uwagę" - mówił Kaczyński.

Kongres Prawa i Sprawiedliwości zaplanowany jest na grudzień. Według Kaczyńskiego, wtedy okaże się, jaka będzie polityczna przyszłość jego byłych zastępców w PiS. On sam liczy na wotum zaufania od delegatów.

O Kazimierzu Ujazdowskim i Pawle Zalewskim od dawna mówiło się jak o politykach nie do końca pasujących do stylu PiS. Zastanawia jednak obecność w gronie "zbuntowanych" Ludwika Dorna. Ten polityk był nawet nazywany trzecim bliźniakiem ze względu na bliskie stosunki z braćmi Kaczyńskimi.