Zespół antykorupcyjny powstał w piątek. W jego skład weszło czterech posłów i jeden senator: Iwona Śledzińska-Katarasińska, Andrzej Gut-Mostowy, Anna Zielińska-Głębocka, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz i Piotr Wach. Organizacją zespołu zajęła się posłanka Mirosława Nykiel, rzecznik dyscypliny klubu PO. "Zespół ma pilnować, by nie dochodziło do podejrzeń, że poseł lub senator, który ma udziały w jakiejś firmie, lobbuje za rozwiązaniami, dzięki którym ta firma będzie mogła zarobić" - tłumaczy DZIENNIKOWI posłanka Nykiel.
>>>PO odpuszcza w sprawie akcji i udziałów
W jaki sposób zespół będzie pilnować parlamentarzystów PO? "Wiemy, kto ma udziały w firmach, bo to wynika z oświadczeń majątkowych. Problem powstaje, gdy taki parlamentarzysta pracuje nad przepisami z dziedziny działalności spółki, w której ma udziały" - wyjaśnia poseł Nykiel.
I co wtedy zrobi zespół antykorupcyjny? PO jeszcze tego nie wie. Jeden z pomysłów to specjalne ankiety lub oświadczenia, w których poseł lub senator szczegółowo opisywałby, czym zajmuje się firma, z którą jest związany. Zespół będzie badał, czy w rzeczywistości polityk nie pracuje nad przepisami, które przysporzą tej firmie korzyści. Przykładem takiej sytuacji jest sprawa senatora Tomasz Misiaka, byłego już polityka PO. Jego firma zarobiła na specustawie stoczniowej, nad którą pracował senator. Po wybuchu tej afery premier Donald Tusk wezwał parlamentarzystów PO do pozbycia się udziałów w firmach. Jednak to nie spodobało się politykom PO, którzy prowadzą własny biznes. "To paranoja. Mogę choćby jutro zrzec się mandatu poselskiego" - mówił DZIENNIK poseł PO Mirosław Koźlakiewicz. Inni w swoich działaniach nie widzieli konfliktu interesów. Poseł Jarosław Katulski z Bydgoszczy ma udziały spółce Szpital Tucholski i tworzy ustawy dotyczące służby zdrowia. "Kiedy trzeba, reprezentuję szpital, a kiedy trzeba - pacjentów" - mówił DZIENNIKOWI.
Pod naporem parlamentarzystów biznesmenów PO zrezygnowała z radykalnych pomysłów. Teraz dyskutuje nad zmianami w ustawie o wykonywaniu mandatu posła i senatora. Nowe przepisy zaczęłyby obowiązywać od następnych wyborów.
"Padają różne pomysły. Może wyjściem byłoby powołanie funduszu powierniczego, któremu politycy na czas trwania kadencji oddawaliby swoje udziały. Ale może wystarczy, że to wyborcy w trakcie głosowania sami będą decydować, czy politycy prowadzący biznes powinni zasiąść w parlamencie" - mówi DZIENNIKOWI Mirosława Nykiel.