"Minister Klich nie przyjechał do mnie z wnioskiem o dymisję. Bardzo się z tego cieszę, bo nie zamierzałem dokonywać zmiany" - powiedział Lech Kaczyński po zakończeniu rozmowy z szefem MON.
Zaznaczył jednak, że gen. Skrzypczak "przekroczy granicę, bo złamał zasadę cywilnej kontroli nad armią, która jest żelazną zasadą demokracji". "Ale uczynił to wyjątkowym przypadku, po śmierci żołnierza, dlatego robię wyjątek. Jeśli zdarzy się, że inny dowódca wykroczy poza granice dyscypliny wojskowej, to będę dążył do jego odwołania" - podkreślił prezydent.
>>> Skrzypczak: Nie daruję zarzucania kłamstwa
Decyzja prezydenta jest salomonowa jeszcze z jednego powodu. Na początku października kończy się kadencja gen. Skrzypczaka na stanowisku Dowódcy Wojsk Lądowych. Wówczas MON będzie musiało wskazać kolejnego kandydata. Mało prawdopodobne by był nim ponownie Skrzypczak.
To, że minister obrony nie przyjechał z wnioskim o odwołanie gen. Skrzypczaka, oznacza, że przed rozmową z prezydentem zmienił decyzję. Jeszcze wczoraj szef MON twierdził, że wywiad Dowódcy Wojsk Lądowych dla DZIENNIKA - w którym skrytykował on urzędników MON odpowiedzialnych za dostawy sprzętu dla żołnierzy w Afganistanie - jest naruszenie zasady cywilnej kontroli nad armią.
Po ukazaniu się wywiadu Bogdan Klich naciskał na gen. Waldemara Skrzypczaka, by podał się do dymisji. On sam oddał się do dyspozycji prezydenta, konstytucyjnego zwierzchnika sił zbrojnych. Wczoraj po kolejnym spotkaniu z szefem MON przeprosił za swoje ostra słowa.