Gdy dziennikarze "Faktu", podając się za pracowników Kancelarii Premiera, przedstawili naiwnemu posłowi rzekomą ofertę z rządu, Bernard Ptak tak się nią zachłysnął, że zupełnie zapomniał, iż nie zna się na wojsku. Z armią ma tyle wspólnego, że jako szeregowy służył w niej przez dwa lata. A miałby odpowiadać za pobór do wojska.
W trakcie rozmowy z dziennikarzami, którzy udawali wysłanników Kancelarii Premiera, dopytywał tylko badawczo: "Czy ta funkcja to polecenie służbowe?". Usłyszał, że były w tej sprawie rozmowy. "Jeśli to polecenie służbowe, to jestem gotów"- zadeklarował ochoczo.
A jedynym zmartwieniem niedoszłego ministra były pieniądze. Martwił się, czy nie straci poselskich diet, gdy zostanie wiceministrem.