Według sądu, dowody w procesie są niekompletne i "pozostawiają wiele pytań". Dlatego proces był poszlakowy, a wszelkie wątpliwości trzeba było rozstrzygnąć na korzyść lustrowanej.
Zdaniem sądu, TW "Beata" to bez wątpienia Zyta Gilowska, a zarejestrowano ją w 1986 roku zgodnie z esbeckimi przepisami. Nie była to więc fikcyjna postać, co sugerował Witold Wieczorek, esbek, który ją prowadził.
Problem w tym, że w 1990 roku zniszczono teczki: personalną i pracowniczą "Beaty". Wiadomo jednak, że "teczka TW <Beata> nie była pusta, nie była pozbawiona treści merytorycznej" - mówiła sędzia. Ponadto TW "Beata" "nie była ani biernym, ani nieaktywnym źródłem". Miała informować SB o cudzoziemcach odwiedzających Polskę.
Z materiałów dowodowych można też wyczytać, że w papierach "Beaty" były zarejestrowane wypłaty z funduszu operacyjnego SB. Czy pieniądze trafiły do Gilowskiej - tego nie udało się sądowi ustalić.
Sędzia wytknęła też byłej wicepremier, że - mimo jej zaprzeczeń - wiedziała, kim był Wieczorek. Dała tym samym do zrozumienia, że Gilowska mogła zdawać sobie sprawę, iż to co mówi - a była "osobą dużo mówiącą, wręcz gadatliwą" - było przydatne dla specłużb. A już z pewnością - zdaniem sądu - jej rozmowy z esbekiem były "niefrasobliwością".
Była wicepremier słuchała uzasadnienia z niedowierzaniem. Skupiona, kręciła przecząco głową. "Po erze wolności i solidarności nadeszła era podłości" - powiedziała po wyjściu z sali sądowej. Nie kryjąc wściekłości dodała, że "w wolnej Polsce dostała takie lanie i zobaczyła inną osobę, niż jest". Pytana, czy wróci do rządu zbyła dziennikarzy: "dajcie spokój".
A premier Kaczyński zaprosił Gilowską do rządu jeszcze zanim sędzia skończyła czytać uzasadnienie wyroku.
Teraz do sądu II instancji może odwołać się Rzecznik Interesu Publicznego. Odwołanie rozważa także obrońca Gilowskiej, choć tylko od uzasadnienia.
Była wicepremier od samego początku podkreślała, że nie współpracowała z bezpieką. Gdy Marcinkiewicz ją odwołał, po tym, jak Rzecznik Interesu Publicznego oskarżył ją o współpracę z SB, oburzona atakowała lustratorów na lewo i prawo. Mówiła, że cała sprawa to zwykły, podły szantaż lustracyjny, który miał na celu pozbycie się jej z rządu. Sprawę bada już gdańska prokuratura.