Z raportu o WSI, już po oddaniu go do konsultacji najwyższym urzędnikom w państwie, wypadły fragmenty poświęcone znanej fundacji - dowiedział się DZIENNIK. W wyciętym tekście znajdowały się nazwiska m.in. jednego z najbogatszych Polaków, znanego polityka i wziętego adwokata. Z kolei z rozdziału pt. "Penetracja rosyjska" ktoś wykreślił zdania dotyczące operacji, w którą byli zaangażowani oficerowie WSI. Obu tych fragmentów nie ma w upublicznionej wersji.

A wczoraj wyjaśniła się zagadka, kto stał za wykreśleniem dwóch nazwisk z listy tajnych współpracowników służb wojskowych. Lech Kaczyński przyznał, że jedno z nazwisk "zniknęło zgodnie z sugestią marszałka Senatu Bogdana Borusewicza". Według naszych informacji, chodzi o szefa dużej fundacji. Drugą osobę - dziennikarza związanego z PiS - wykreślił sam prezydent. Uznał, że nie ma powodów, by ta osoba znajdowała się w raporcie jako agent WSI. Kaczyński zapewnił, że nie miał pojęcia o politycznych związkach dziennikarza.

Znani prawnicy są zgodni. Prezydent nie miał prawa ingerować w dokument. Mówią to m.in. Jerzy Naumann, Ryszard Piotrowski, Maciej Bednarkiewicz, Piotr Winczorek i Andrzej Rzepliński. Opozycja domaga się pilnego wyjaśnienia, kto odpowiada za zmiany w raporcie. Zajmie się tym Sejmowa Komisja do spraw Służb Specjalnych.

Prezydenta Lecha Kaczyńskiego broni premier Jarosław Kaczyński: "Nie było żadnego sfałszowania raportu".

Premier dodał, że "sprawy dokładnie nie zna", bo nie uczestniczył w przygotowywaniu raportu, ale wie, że część informacji musiała być z raportu wycofana ze względu na bezpieczeństwo państwa.