Jak twierdzi prof. Włodarski, oficerowie SB zwerbowali go podstępem. Wezwali w 1974 roku do Pasłęka, żeby tłumaczył zeznania niemieckich turystów przesłuchiwanych przez bezpiekę. "Wtedy zażądano ode mnie, bym podpisał zobowiązanie, że to, co miało miejsce w SB pozostanie tajemnicą, a na przyszłość mam obowiązek informować o interesujących ich problemach" - wyjaśnia dziekan Wydziału Filologiczno Historycznego UG.
Naukowiec podpisał zobowiązanie. Powód? Jego matka była Niemką, która samotnie wychowywała sześcioro dzieci. I esbecy mogliby zatruć jej w Polsce życie. "Z racji pochodzenia miałem już pewne kłopoty z ówczesną władzą, ponieważ był to okres silnych jeszcze psychoz antyniemieckich, wynikających z podejrzewania miejscowych Niemców o szpiegowskie i antypaństwowe działania" - tłumaczy prof. Włodarski.
Jednak, jak twierdzi profesor, SB wielkiego pożytku z niego nie miała. I mówi, że jego kontakty z bezpieką trwały najwyżej około roku. "W późniejszych latach PRL nie współpracowałem ze służbami specjalnymi" - zapewnia naukowiec.