Jarosław Kaczyński w rozmowie z "Gazetą Polską" podkreśla, że wizytę w Smoleńsku 10 kwietnia organizował rząd. "Prezydent poleciał do Katynia rządowym samolotem. Nie prezydenckim - bo takiego nie było i nie ma. Dopiero po katastrofie ministrowie i sam premier zaczęli nazywać ten samolot prezydenckim. To dość znamienne" - zaznaczył były premier.

Reklama

Przyznał, że i on, który niemal do ostatniej chwili znajdował się na liście pasażerów, i sam prezydent rozważali podróż pociągiem. Okazało się z to niemożliwe z powodu wcześniejszej wizyty na Litwie. "Nie przeczuwałem zbliżającej się katastrofy. Muszę też powiedzieć, że od jakiegoś czasu namawiałem prezydenta, by zrezygnował z latania tupolewami" - wyznał Jarosław Kaczyński. O samolotach powiedział: "To były takie graty, że nikt się nimi nie powinien poruszać".

Kandydat na prezydenta wspominał, że po raz ostatni widział się z bratem w przeddzień katastrofy, w szpitalu, w którym leżała jego matka. Przyznał, że rozmawiał z prezydentem i jego lekarzem, który także zginął pod Smoleńskiem o tym, jakim samolotem będą lecieć. "10 kwietnia o 6 rano Leszek obudził mnie telefonem. Później zadzwonił o 8.20. Myślałem, że już wylądował i dzwoni ze Smoleńska. Bardzo rzadko dzwonił z telefonu satelitarnego z samolotu. Powiedział mi, że z Mamą wszystko w porządku i poradził, bym się przespał. Pamiętam doskonale, że użył określenia: „bo się rozpadniesz”" - relacjonował.

Szef PiS opowiedział również, że gdy zadzwonił do niego Radosław Sikorski, akurat golił się. "Byłem pewien, że to brat telefonuje już ze Smoleńska. Usłyszałem jednak jakiś nieznajomy głos. Chyba był to któryś ze współpracowników ministra Sikorskiego. Później słuchawkę przejął sam minister. Poznałem go. Nie miałem cienia wątpliwości, że stało się coś złego" - wspominał. Dodał, że odpowiedział szefowi MSZ: "To jest wynik waszej zbrodniczej polityki - nie kupiliście nowych samolotów". Po kwadransie - jak opowiada Kaczyński - Sikorski zadzwonił jeszcze raz i powiedział: "To był błąd pilota".

"Teraz myślę, że zarówno Sikorski, jak i sam Tusk bali się, że publicznie powtórzę to, co powiedziałem Sikorskiemu podczas pierwszej rozmowy telefonicznej" - komentował Kaczyński.



Relacjonował, że nim wyjechał do Smoleńska, zadbał o to, by jego ciężko chora matka nie dowiedziała się o katastrofie. "Poprosiłem o stworzenie mamie takich warunków, by uchronić ją przed wiadomością o śmierci Leszka. Nie było to proste - leżała na 8-osobowej sali. W szpitalu lekarze podali mi środki uspokajające. Bardzo mi pomogły" - wspominał szef PiS.

Reklama

Szczegółowo opowiedział także podróż do Smoleńska. Przyznał, że w Witebsku wylądował przed premierem Donaldem Tuskiem. Jednak relacjonował, że podróż jego i jego przyjaciół była spowalniana tak, by szef rządu dotarł na miejsce katastrofy pierwszy. "W pewnym momencie limuzyna z Donaldem Tuskiem minęła nas i dopiero wtedy pozwolono nam normalnie jechać. To była zresztą jakaś kompletna paranoja. Bo jeśli premier polskiego rządu ścigał się ze mną, kto pierwszy dojedzie do miejsca katastrofy, to widocznie szczególnie zależało mu, by się tam pokazać" - mówił. Dodał, że rozmawiano o tym z kierowcą, który miał powiedzieć: "Nie lzja".

Były premier opowiadał, że już na miejscu odradzano mu oglądanie ciała brata. On jednak nalegał. Przyznał, że ciało prezydenta było bardzo złym stanie, ale mimo to nie miał problemów z identyfikacją. "Pamiętam jednak to potworne uczucie chłodu ciała Leszka. To było wstrząsające. Przy mnie byli jacyś funkcjonariusze, urzędnicy. Zwróciłem jednemu z nich uwagę, by zdjął z głowy czapkę. Uczynił to, w ogóle zachowywali się poprawnie" - wspominał.

Zdradził też szczegóły identyfikacji. Przyznał, że rozpoznał prezydenta po bliźnie na ramieniu. Tłumaczył, że był pewien, dlatego nie zgodził się na badania DNA. Relacjonował też, że ciało prezydenta zostało zabrane do Moskwy na osobistą prośbę Władimira Putina.

Szef PiS przyznał, że zrobi wszystko, by wyjaśnić do końca sprawę katastrofy. "Ustalenie osób odpowiedzialnych politycznie za katastrofę smoleńską nie wymaga śledztwa. Ale to trzeba powiedzieć w odpowiednim momencie tak, by usłyszała o tym cała Polska i cały świat" - stwierdził.