Migalski wyjaśnia, że od czasu do czasu będzie jak "wujek dobra rada". Tym razem europosła wyprowadziła z równowagi inauguracja kampanii samorządowej PiS na Podkarpaciu. A raczej styl w jakim się odbyła.

Reklama

"Tomasz Poremba, eurodeputowany z tamtego regionu i osoba, która czuje się co najmniej wicekaczyńskim na Podkarpaciu a może i w całym kraju, rozpoczął swoje przemówienie od tego, że to nieprzypadkowa koincydencja i warto wspominać właśnie wczoraj to, co stało się 71 lat temu. No fajnie, ale co dalej? Jutro pójdziemy bić bolszewika? To ma być program poważnej partii na wybory do gmin i powiatów? Szykuje się jakieś pospolite ruszenie, powszechna mobilizacja, branka? Jeśli tak, to chcę być o tym poinformowany, bo bym się zabrał, bo nie zwykłem się dekować, ale jeśli to tylko wybory samorządowe, to może jednak ostrożniej z tymi asocjacjami!" - grzmi Migalski.

W dalszej części europoseł nie spuszcza z tonu. Jego irytację wzbudziły obrazki z pustej sali. "Na sali zgromadzono podobno około 2 tysięcy działaczy samorządowych. Tylko, ze w TV widać było jedynie puste trybuny! Wywiady z politykami PiS były właśnie na tle tych pustych trybun – trzeba nic nie wiedzieć o mediach i współczesnym marketingu, żeby dać się tak sfilmować. Każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, wie, że jeśli brakuje nam ludzi, to zapełniamy właśnie trybuny, a nie sadzamy 2 tysiące ludzi na płaskiej powierzchni sali sportowej! Cyniczne, prawda? Ale prawdziwe i jak ktoś tego nie wie, albo się tym brzydzi, to niech się dalej zajmuje pisaniem donosów na kolegów, a nie organizowaniem tego typu imprez" - radzi Migalski.

Europoseł krytykuje również fakt nieobecności na inauguracji Jarosława Kaczyńskiego i tłumaczeń powodów nieobecności szefa PiS w Rzeszowie.

Reklama

"Ogłoszono też, że na inaugurację tej kampanii PiS nie przyjedzie prezes. To chyba znowu, ale tego nie jestem pewien, charyzmatyczny Poremba ogłosił, że przyczyną tego jest fakt, że Jarosław Kaczyński musiał zostać w Warszawie na konsultacjach z … Mariuszem Błaszczakiem! Można bardziej zlekceważyć delegatów i przesłać wyborcom jaśniejszy komunikat, że się ich ma gdzieś, niż właśnie konieczność rozmowy w kolegą Błaszczakiem? Każdy inny powód byłby lepszy – od powodów rodzinnych (absolutnie zrozumiałych), po wyjazd na ryby. Ale rozmowa z Błaszczakiem?! Czy ta perspektywa kogokolwiek by gdzieś zatrzymała choć na minutę? Dajcie żyć!" - pisze europoseł.

Migalski inaugurację kampanii nazywa wprost: to katastrofa. "No i wreszcie zakończenie tej elektryzującej imprezy – przemarsz z pochodniami. Nie mam nic przeciwko pochodniom i szlachetnym pobudkom, które zapewne kierowały pomysłodawcami, ale jakim ignorantem trzeba być, by nie wiedzieć, że właśnie to będzie główny przekaz w mediach (zwłaszcza tych niechętnych PiS-owi, a jest ich przecież mnogość)? Jaki to geniusz wymyślił? Co na spec i macher od PR? Słowem – KATASTROFA!" - grzmi europoseł.

"Jeśli tak ma wyglądać ta kampania, to może od razu warto wywiesić na Nowogrodzkiej białą flagę. Ale jeśli PiS poważnie myśli o powalczeniu z PO, to w siedzibie partii powinny zawisnąć skalpy tych, którzy byli odpowiedzialni za ten falstart. Nie można tak zupełnie, ale to naprawdę zupełnie, nie kontrolować własnego obrazu i przekazu. Dbałość o wizerunek partii jest jednak czymś bardziej skomplikowanym, niż pisanie raportów do prezesa" - dodaje Migalski.