Kierowany przez Antoniego Macierewicza zespół parlamentarny do spraw wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej nie przedstawił wczoraj żadnych dowodów na swoje liczne, często wykluczające się hipotezy - twierdzą autorzy oświadczenia. - Nie mógł tego zrobić, gdyż takich dowodów po prostu nie ma - napisali członkowie zespołu Macieja Laska. - Gdyby je miał, już dawno by je zaprezentował na jednej ze swoich licznych konferencji, albo przesłał je w jednym z wielu zawiadomień do prokuratury.
W oświadczeniu podkreślono, że tak zwani eksperci posła Antoniego Macierewicza nie byli w Smoleńsku, nie widzieli miejsca katastrofy, nie badali wraku ani zapisów rejestratorów lotów. Członkowie naszego Zespołu wchodzący w skład tak zwanej Komisji Millera wszystkie te elementy przeanalizowali. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że przyczyną katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią.
Dodano, że doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.
Jako członkowie państwowych instytucji, którzy zawodowo zajmują się lotnictwem, musimy reagować, gdy na oczach Polaków podejmuje się próby dyskredytowania osób zawodowo zajmujących się badaniem wypadków lotniczych - dodano w oświadczeniu.
PRZECZYTAJ CAŁE OŚWIADCZENIE:
Komentarze(164)
Pokaż:
Gangsterzy me(N)dialni -czyli czołowka z Czerskiej +Lis Olejnik Paradowska Wroński Żakowski i stado l e m i n g o w a t y c h Agat Nowakowskich Kublikowych i Wielowiejskich Monik mówią oczywistość że białe jest czarne i na odwrót i tak od 60 lat ...
. Każdy, kto mieszka w małym miasteczku, wie, że jeśli ktoś miał tatę w SB, ma dziś luksusową willę. A jeśli tata był robotnikiem, który w 1980 r. angażował się w Solidarność, jego synowi nie zawsze starcza do pierwszego. Chyba że wyjechał na zmywak(jeśli miał szczęscie bo jak nie to na czarno po budowach gdzie gdy zapyta się o wynagrodzenie obcinaja palce u rąk i podrzynają gardła )...
Bo w miasteczkach widać wszystko jak na dłoni. Wyjątki zdarzają się rzadko. Tam nikogo nie zdziwi sędzia Igor Tuleya, bo wszyscy wiedzą, czyje dzieci orzekają w pobliskim sądzie rejonowym.
W III RP dzieci i wnuki UBeków dostawały wszystko nie tylko bez konieczności konkurowania z rówieśnikami, ale kosztem zniszczenia życia wielu z nich.Tysięcy tragedii i samobójstw tych, którzy uwierzyli, że ta wolność jest na serio. Założyli małą firmę i zostali zgnojeni przez komunistyczne układy w prokuraturze, policji, bankach, urzędach skarbowych, instytucjach kontroli. Utrzymywaniu przywilejów postkomunistycznej kasty i blokowaniu awansu dla reszty służy cały system III RP.
Po usłyszeniu owego opisu me(N)dia stworzone przez tę uprzywilejowaną kastę rozpoczynają jazgot: to wy chcecie ludzi karać za rodziców czy dziadków? Nie karać, zakłamane lizusy z luksusowych limuzyn, lecz zniszczyć waszą uprzywilejowaną, wynikającą z ruskiego nadania pozycję.
Do dzieci komunistów, które takich przywilejów nie mają, i my nic nie mamy. A jest ich niemało – choćby wspaniałych opozycjonistów, którzy odcięli się od układów rodziców i w III RP żyją jak reszta. Tym WIĘKSZA dla nich chwała, skoro mogąc być na górze kosztem niegodziwej dyskryminacji reszty, odmówili.Sam mam takich wśród swoich przyjaciół.
Kpiny z mordowanych AKowców, kpiny ze Smoleńska-to robią me(N)dialni d e g e n e r a c i jak LIs Olejnik Blumsztajn Michnik Paradowska Wroński Zakowski ...etcCzy media III RP to tylko część machiny, gdzie wesołe dzieciaki bezpieki w roli szołmenów mają Polakom robić wodę z mózgu, by się nie buntowali, a raczej buntowali właściwie?
Przed 10 kwietnia 2010 r. wolno nam było naiwnie żywić złudzenia, że choć wielkie me(N)dia bywały zakładane przez bezpiekę, to jednak zreformowały się trochę. Demokracja, kapitał zagraniczny, nowe roczniki dziennikarzy – to miało rozmiękczyć ich UBeckość.
Ta data(10-04-2010) przecięła te złudzenia. Rezygnacja ze śledztw dziennikarskich w sprawie śmierci prezydenta, z badania niewygodnych dla Rosji tropów, kolportowanie jako newsów numer jeden KaGieBowskiej dezinformacji, wreszcie robienie idiotów z kolegów ratujących honor zawodu – to było demonstracyjne wypowiedzenie lojalności wobec własnego narodu.-to robił Lis Michnik Olejnik Paradowska Blumsztajn i spółka
Nie różniło się to niczym od wspierania przez dziennikarstwo PRL mordowania żołnierzy AK i WiN, zaszczuwania księdza Jerzego czy antysemickiej nagonki z 1968 r.
Smoleńsk pokazał, że UBeckość mediów nie została rozmiękczona wpuszczeniem do nich młodszych, także nielicznych porządnych dziennikarzy, skoro tamci nadal zajmują kluczowe stołki i pociągają za sznurki.Widzieliśmy – i widzimy – zło w czystej postaci, do którego nie wolno nam się przyzwyczaić, przywyknąć, którego nie wolno nam uznać za jedną z dopuszczalnych postaw. To, co stało się po Smoleńsku, ostatecznie delegitymizowało media III RP. Polska potrzebuje dziennikarzy o poglądach prawicowych, lewicowych i centrowych. Natomiast cała ta banda kłamców powinna – dla dobra demokracji – zniknąć z przestrzeni publicznej.! !
Wyjaśniłem katastrofę smoleńską kilka dni po jej zaistnieniu. Po ponad trzech latach to wyjaśnienie jest jak najbardziej aktualne i będzie takim również po 10 i 100 latach. Prosta logika wystarczyła. Wrak w Polsce czy w Rosji niczego tu nie zmienia.
Oto mój raport, wersja 17.10 do wiadomości publicznej.
Wiemy już ze 10 kwietnia nie było awarii samolotu, nie wybuchła bomba termobaryczna, nie było meaconingu, nie było sztucznej mgły ani rozpylanego helu, feralna brzoza nie była specjalnie zasadzona przez Stalina, pilot znał prawidłowe ciśnienie na Siewiernym, nie było ruskiego magnesu, nie było dobijania rannych /przy przeciążeniu 100g w momencie katastrofy nie było żywych do dobijania/. Nie stwierdzono też przestrzelenia sterów samolotu przez Ruskich ani wywrócenia przez ruskie wojsko wraku Tupolewa do góry nogami. Wszystkie te tezy /czasami sprzeczne ze sobą/ lansowane przez pisowskie media i polityków w celu ukrycia prawdziwych przyczyn katastrofy i tumanienia ludzi, nie znalazły potwierdzenia w faktach. Był za to DURNONING. A wobec tej przypadłości medycyna jest bezradna.
Na życzenie Lecha Kaczyńskiego, który miał kłopoty z doświadczonym pilotem TU-154, nazwał go tchórzem, i ścigał go karnie i dyscyplinarnie za niewykonywanie jego poleceń podczas lotu / lot do Gruzji w 2008r/, samolotem dowodził młody, niedoświadczony kapitan. Po incydencie gruzińskim, na wniosek Kancelarii Prezydenta RP, wprowadzono do 36 pułku TAJNĄ INSTRUKCJĘ, że decyzja odejściu na lotnisko zapasowe może zapaść tylko za zgoda głównego pasażera. Gwarantowało to prezydentowi ze będzie bez przeszkód komenderował samolotem. Lechowi Kaczyńskiemu nie byli potrzebni w jego otoczeniu fachowcy ale ludzie bierni, mierni ale wierni /BMW/, również do kierowania samolotem! Na pokładzie nie było rosyjskiego lidera-nawigatora bo zrezygnowała z jego usług strona polska wystosowując formalne pismo do Rosjan że załoga zna rosyjski język i procedury. Nieoficjalnie wiadomo ze minister Szczygło komentował ze Rusek nie będzie mu się pętał po samolocie. Z pewnością trudno tez byłoby nim manipulować o czym min. Szczygło już nie wspomniał. Start zaplanowano na 0600, jednak kancelaria prezydenta, aby się lepiej wyspać, przesunęła go na 0700.
Kapitan Protasiuk początkowo odmówił startu, gdyż nie otrzymał ze stacji meteorologicznej wymaganej aktualnej prognozy pogody na obszar, ZAMKNIETEGO JUŻ OD PÓŁ ROKU,, PRYMITYWNEGO LOTNISKA POLOWEGO SMOLEŃSK PÓŁNOCNY. Ale cóż znaczy zdanie jakiegoś młodzika, choćby i kapitana samolotu wobec potęgi Lecha Kaczyńskiego i PiS? START BEZ TEJ PROGNOZY WYMUSIŁ DOWÓDCA SIŁ POWIETRZNYCH RP, PROTEGOWANY LECHA KACZYŃSKIEGO/wg klucza BMW/, GEN. BŁASIK i to on a nie dowódca samolotu zameldował prezydentowi o gotowości maszyny do startu. Ostatecznie samolot wystartował o 0727.
W trakcie lotu, kontroler z lotniska polowego Siewiernyj DWUKROTNIE, ZUPEŁNIE JEDNOZNACZNIE POINFORMOWAŁ ZAŁOGĘ, ŻE Z POWODU GĘSTEJ MGŁY NIE MA WARUNKÓW DO LĄDOWANIA i zasugerował jej udanie się na lotnisko zapasowe. Pilot powinien niezwłocznie to uczynić. Jednak, ZGODNIE Z NOWĄ TAJNA INSTRUKCJĄ, czekał na decyzje prezydenta – głównego fachowca lotniczego na pokładzie samolotu – poinformowanego o sytuacji /pośredniczył dyr. Kazana/. W tym czasie prezydent kontaktował się z bratem Jarosławem, również wielkim ekspertem lotniczym a w dodatku sprawującym niekonstytucyjną funkcję NADPREZYDENTA. Sprawa była poważna bo początek uroczystości w Katyniu i transmisje TV zaplanowano na 0930 i miał to jednocześnie być triumfalny początek kampanii wyborczej Lecha. Z pewnością nie mogła się ona rozpocząć od lądowania na lotnisku zapasowym w Witebsku lub Mińsku u Łukaszenki.
STRONA POLSKA ODMÓWIŁA KOMISJI MAK UDOSTĘPNIENIA ZAPISU TEJ ROZMOWY BRACI, FAKT TEJ ODMOWY JEST TEMATEM TABU W POLSKICH MEDIACH. KOMISJA MILLERA ZAŚ NIGDY NIE WYSTĄPIŁA O TEN ZAPIS.
Jaka była decyzja prezydenta możemy wywnioskować po obecności gen. Błasika w kokpicie i po tym ze pilot podjął próbę podejścia do lądowania aby zadowolić Prezydenta, który podejrzewał, że Ruscy kłamią z ta mgłą aby ośmieszyć wyprawę Lecha Kaczyńskiego i utrudnić jego reelekcję. Zresztą co znaczy jakaś głupia ruska mgła wobec potęgi Lecha Kaczyńskiego ? Jego odwagi i niezłomnej woli ?
Zgoda rosyjskiego kontrolera lotów obejmowała jednak tylko podejście na wysokość decyzji /100m/. Kapitan Protasiuk był jedynym członkiem załogi znającym język rosyjski i w końcowej fazie lotu był nadmiernie obciążony lądując przy niemal zerowej widzialności, prowadząc jednocześnie komunikację słowna z kontrolerem lotu na lotnisku Siewiernyj i zabawiając rozmową gen. Błasika. W rezultacie kpt. Protasiuk schodził ze zbyt dużą prędkością opadania – 8 m/s zamiast 4 m/s – a następnie nie widząc ziemi PRAWDOPODOBNIE chciał odejść na drugi krąg na automacie wciskając przycisk „odejście”. Jednak ten przycisk nie działał na lotnisku polowym bez systemu ILS o czym pilot /a także drugi pilot/ nie wiedział. Pierwszy raz w życiu podchodził do próbnego lądowania w warunkach niemal całkowitej mgły. Po co to robił ? Wiedział, ze jeśli nie podejmie tej próby, będzie ścigany karnie i dyscyplinarnie przez ekipę BMW Lecha Kaczyńskiego.
W tym momencie samolot znajdował się na wysokości 39 m nad poziomem lotniska a nie 100 m jak fałszywie informował kapitana nawigator mający nalot na TU-154 zaledwie kilkanaście godzin (jeden lot na Haiti i z powrotem). Przyczyną tego błędu było posługiwanie się wysokościomierzem radiowym a nie barycznym. Wszystkie te kardynalne błędy załogi to wynik zaniechania z powodów politycznych /nalegali na to nasi sojusznicy i przyjaciele z USA/ szkolenia pilotów TU-154 na symulatorze w Moskwie przez stronę polska. Kłamliwie tłumaczono to oszczędnościami. Szkoda że nasi troskliwi przyjaciele z USA nie podarowali nam amerykańskiego samolotu nie zafundowali pilotom szkolenia na swoich symulatorach aby zapewnić bezpieczeństwo swoich polskich przyjaciół, którzy tak ich słuchają we wszystkim. Ale to by kosztowało a dobre rady są za darmo. Załoga z niezrozumiałych powodów ignorowała też ostrzeżenia Terrain ahead/Ziemia z przodu/ i instrukcje alarmowa /do natychmiastowego wykonania!/ Pull up !/Ciągnij w górę!/ nadawane automatycznie kilkanaście razy (!), aż do momentu katastrofy, przez system TAWS. SYSTEM TAWS SYGNALIZOWAL NIEBEZPIECZNE OBNIŻENIE PUŁAPU SAMOLOTU, O BOMBIE NIE WSPOMINAŁ. Zapewne jednak ostrzeżeń tego urządzenia nikt nigdy nie słuchał i tak było i tym razem, Niewytłumaczalne, nawigator meldował coraz niższe wysokości samolotu nad ziemią – ostatnia 20 metrów a na załodze również nie robiło to żadnego wrażenia chociaż podobno odchodziła na drugi krąg. Czyżby jednak podchodzili do lądowania jak twierdzi MAK ? Kapitan w żadnym momencie nie poinformował kontrolera lotów czy chce lądować czy odchodzić na drugi krąg. Dopiero zobaczywszy drzewa na kursie, 6 sekund przed katastrofą, kpt. Protasiuk zorientował się że coś tu nie gra i podjął gwałtowną próbę ręcznego poderwania samolotu. Było już jednak za późno. Samolot /co słychać na nagraniach/ zaczął szorować kadłubem po koronach drzew /nasi eksperci od nagrań nazwali to „przesuwaniem się przedmiotów”, nie żartuję !/ i w końcu skrzydłem uderzył w brzozę.
Kontrolerzy z Siewiernego /było ich trzech/ zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa lecz nie mieli uprawnień aby zamknąć lotnisko przed zagranicznym samolotem z prezydentem na pokładzie. Kontaktowali się ze swoimi przełożonymi ale nie dostali jasnych instrukcji. Rosjanie – i ci w wieży kontrolnej i ci w Moskwie - wiedzieli, że odesłanie samolotu prezydenckiego L.Kaczyńskiego na zapasowe lotnisko, spowodowałoby skandal międzynarodowy – BOHATERSKI POLSKI PREZYDENT, KTÓREMU NIESTRASZNA MGŁA I PRYMITYWNE LOTNISKO, NIEDOPUSZCZONY NA UROCZYSTOŚCI KATYŃSKIE PRZEZ ROSJAN ! Był to zapewne scenariusz zapasowy Lecha i Jarosława Kaczyńskich, zgodnie z którym decyzja o nie lądowaniu na lotnisku Siewiernyj nie mogła wyjść ze strony samolotu. Jednak Rosjanie intuicyjnie nie wpisali się w niego. SAMI ZAŚ KACZYŃSCY NIE MIELI NAJMNIEJSZEGO POJĘCIA O ISTNIEJACYM RYZYKU. Nigdy nie nauczyli się odróżniać samolotu od taksówki a pilota od szofera. Ot, służba jaśniepaństwa po prostu.
Zamknięcie lotniska Smolensk Polnocny przez Rosjan pozostali przy życiu Lech Kaczyński, jego dworzanie i cały PiS z pewnością wykorzystaliby do antyrosyjskiej kampanii oszczerstw. Wszak kilkadziesiąt minut wcześniej znacznie mniejszy Jak-40 wylądował , w lepszych warunkach, choć poniżej wymaganego minimum i bez formalnej zgody z wieży kontrolnej (!). Dowódca nie rozumiał poleceń kontrolera /nie żartuję !/.
Generalnie zarówno załoga samolotu jak i kontrolerzy mieli do wyboru albo postępować racjonalnie i ponieść konsekwencje służbowe albo poddać się presji zadufanych w sobie ignorantów na najwyższych stanowiskach. Rezultat znamy.
Po katastrofie prezes i dożywotni właściciel PiS, a także były już nadprezydent Jarosław Kaczynski używa wszelkich wpływów zamazać wymowę oczywistych faktów i narzucić opinii publicznej kłamliwą wersję o spisku Tuska z Putinem i męczeńskiej śmierci prezydenta. Spisek, zwłaszcza ruski, dodaje powagi i sensu tym śmierciom, a brak szkoleń załóg na rosyjskim symulatorze w Moskwie z powodu zakazu z USA, brak doświadczenia i elementarne błędy załogi dobranej wg klucza BMW, niekompetencja i bezprawne naciski polskiego prezydenta, który nie miał zielonego pojęcia na co naraża siebie i innych, ujmują tej powagi i podkreślają że śmierć tych ludzi była bezsensowna. Gra PiSu toczy sie o odwrócenie uwagi od kompromitujących braci rzeczywistych przyczyn katastrofy i o nadanie rysu heroizmu śmierci Lecha Kaczyńskiego /poległ w historycznym Katyniu, z rąk Sowietów skumanych z Tuskiem!/, co wraz z Wawelem ma położyć podwaliny jego przyszłej legendy bohatera narodowego. Jeżeli fakty na to nie pozwalają to tym gorzej dla faktów. Dobrym przykładem jest tu raport A.Maciarewicza i jego pozbieranych za oceanem pseudoekspertów,
Internet huczy po pana wypowiedzi dla TV Trwam. Mówił pan, że załoga tupolewa zeszła poniżej 100 metrów. To wywołało spore zdziwienie. Co miał pan na myśli? Załoga popełniła błąd?
Prof. Jacek Rońda: W momencie wybuchu samolot był na wysokości 50-60 metrów. Załoga schodziła poniżej 100 metrów nie ze względu na swoją wolę, ale w wyniku m.in. złego naprowadzania. W momencie, gdy na pokładzie tupolewa wybuchły bomby, maszyna była na niższej wysokości niż 100 metrów. W rozmowie na żywo nie wszystko da się szczegółowo wyjaśnić. Ja podtrzymuję słowa, że załoga rządowego samolotu nie miała intencji schodzenia poniżej wysokości decyzyjnej. Samolot został jednak sprowadzony na wysokość 50-60 metrów. Na tej wysokości Tu-154M był w chwili wybuchu.
To nie była jednak intencja załogi?
Nie, to było wynikiem naprowadzania i uszkodzenia samolotu. Być może pierwszy wybuch był na skrzydle, a później dopiero samolot uległ dalszym zniszczeniom. Z tego, co prezentował prof. Kazimierz Nowaczyk, wynika, że tak właśnie było.
Media piszą również o dokumencie, o którym mówił pan w rozmowie z Piotrem Kraśką w TVP. Obecnie w TV Trwam mówił pan, że dokument jest nic nie warty. Jaka jest w końcu wartość tego materiału?
Dopiero po jakimś czasie od otrzymania tego dokumentu okazało się, że on jednak zawiera błędy. Ja się jednak cieszę, że o nim mówiłem w TVP. Ożywiłem w ten sposób pewne kręgi. One będą teraz pluć, szczekać itd. I bardzo dobrze, niech im piana z pyska leci.
Jednak dał pan w ten sposób asumpt do kolejnych manipulacji pańskimi słowami i pracami zespołu.
Ależ panie redaktorze to, co oni z nami robią, to skandal. Ja nie byłem w TVP na spowiedzi przed odejściem z tego świata. Pan Kraśko pogrywał nieczysto, więc ja z nim też. Ja jestem starym lisem, doświadczonym w tych sprawach. Nie mogę pozostawiać bez odpowiedzi takich zagrywek i prowokacji. Kraśko dopuszczał się karygodnych prowokacji. Więc wet za wet...
W komentarzach zdążyły się pojawić sugestie, że pan przechodzi do zespołu Laska, skoro zaczął pan mówić o zejściu poniżej 100 metrów. Wybiera się pan gdzieś?
Pana Laska nie dostrzegam. To jest propagandysta. To, co oni robią, to jest skandal i łobuzeria. Wiemy przecież, kto takie komentarze pisze. To tłumy frustratów. Widzieliśmy wszyscy, co się działo w czasie ostatniego posiedzenia zespołu smoleńskiego. Niech sobie gadają...
Do tragedii doszło w momencie nabierania wysokości i odchodzenia na drugi krąg. Ostateczną przyczyną katastrofy, jak wynika z badanego materiału, było zniszczenie samolotu przez eksplozję w powietrzu!
To, że mieliśmy do czynienia z eksplozją w tupolewie, co dowodzą: wywinięte burty na zewnątrz (pospiesznie odcięte piłami), nie zniszczone okna (wybite łomami), ale przede wszystkim śmierć wszystkich uczestników tragicznego lotu na skutek miejscowych przeciążeń rzędu 100 G (eksplozja) którzy na skutek potężnego podmuchu odnieśli śmiertelne rany, ich ciała odnaleziono niekompletne, również odarte z odzieży.
Apelujemy do laskowych dyletantów-dywersantów, aby – w oparciu o nierzetelny raport Millera który jest dla nich wyrocznią, wytłumaczyli opinii publicznej sprawę co najmniej dwóch ordynarnych fałszerstw.
- Wiemy, że zamówioną przez komisję Millera ekspertyzę firmy Small-giss, bezceremonialnie zmanipulowano. Firma bowiem zaznaczyła w miejscu katastrofy 'strefy wybuchów', a komisja Milera przerobiła kluczowe wnioski firmy na 'strefy pożarów', dopuszczając się tym samym ordynarnego, niedopuszczalnego fałszerstwa.
- Komisja Millera z pełną świadomością ukryła na profilu podejścia położenie punktu TAWS #38 event landing. Manipuilacji tej dokonano w sposób wyjątkowo nieudolny - czerwone kółko z czarną kropką w środku, znajdujące się dokładnie w miejscu wystąpienia TAWS nr 38 (identycznie oznaczono TAWS nr 37), zasłonięto zielonym prostokątem. Chodziło o to, by prostokąt ten zlał się z tłem tego samego koloru, maskując miejsce wystąpienia ostatniego sygnału.
System TAWS (około 36 m nad ziemią) zapisał ostatni komunikat nr 38, a towarzyszyły temu dwa odnotowane przez rejestrator wstrząsy: jeden słabszy, drugi silniejszy. Zaraz potem przestał działać komputer pokładowy FMS i rejestratory lotu. TAWS #38 jest b. niewygodny dla chcących ukryć fakt silnej eksplozji w tupolewie (odnotowano w tym momencie aż 13 występujących lawinowo po sobie poważnych awarii).
Wystąpienie komunikatu TAWS nr 38 dowodzą odczyty zapisów tego systemu, dokonane przez jego producentów, czyli amerykańską firmę Universal Avionics. W raporcie komisji Millera nie znajdziemy jednak na temat ostatniego zapisu TAWS ani słowa – podobnie zresztą jak w raporcie MAK.
"Do tragedii doszło w momencie nabierania wysokości i odchodzenia na drugi krąg. Ostateczną przyczyną katastrofy, jak wynika z badanego materiału, było zniszczenie samolotu przez eksplozję w powietrzu"!!!
To, że mieliśmy do czynienia z eksplozją w tupolewie, dowodzą: wywinięte na zewnątrz burty (pospiesznie odcięte piłami), nie zniszczone okna (wybite łomami), ale przede wszystkim śmierć wszystkich uczestników tragicznego lotu na skutek miejscowych letalnych przeciążeń rzędu 100 G (eksplozja w kadłubie) którzy na skutek potężnego podmuchu ich ciała odnaleziono zmasakrowane, niekompletne, również odarte z odzieży. W czasie sekcji dokonanej w Polsce, w niektórych ciałach ofiar znaleziono stalowe nity.
Podczas posiedzenia zespołu parlamentarnego w dn. 16.10.2016 autor ważnej prezentacji dr inż. Bogdan Gajewski z Kanady przytoczył fragmenty podręcznika wydanego pod auspicjami ICAO (Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego).
W jego rozdziale: "Eksplozja wewnątrz samolotu" określono elementarną ścieżkę badań w wypadku, gdy uszkodzenia wraku są charakterystyczne dla wybuchu. Wymienione są tam symptomy tożsame z tym, co stwierdzono w Smoleńsku, czyli: fragmenty samolotu rozrzucone chaotycznie, dużą ilość drobnych odłamków maszyny zwłaszcza z jej wnętrza, ubrania jakby zerwane z ciał ofiar czy poszycie kadłuba samolotu wywinięte na zewnątrz niczym wieczko konserwy.
W podręczniku ICAO zwraca się uwagę na okna samolotów, które w wypadku fali uderzeniowej wewnątrz maszyny powinny zostać nienaruszone (są bardzo wytrzymałe podobnie jak b. elastyczne uszczelki (amortyzują pierwsza fazę gwałtownego wzrostu ciśnienia). W tupolewie okna po katastrofie były całe – rosyjskie służby rozbijały je łomami tuż po katastrofie (co uwieczniono w dokumencie "Anatomia upadku").
Zasadny jest apel do laskowych dyletantów-sabotażystów, aby – w oparciu o nierzetelny raport Millera który jest dla nich wyrocznią, wytłumaczyli opinii publicznej sprawę co najmniej dwóch ordynarnych fałszerstw, którymi powinna zająć się z urzędu prokuratura.
- Wiemy, że zamówioną przez komisję Millera ekspertyzę firmy Small-giss, bezceremonialnie zmanipulowano: miejsca wybuchów przerobiono na miejsca pożarów! Firma bowiem zaznaczyła w miejscu katastrofy 'strefy wybuchów', a komisja Milera przerobiła kluczowe wnioski firmy na 'strefy pożarów', dopuszczając się tym samym ordynarnego, niedopuszczalnego fałszerstwa!!
- Komisja Millera z pełną świadomością ukryła na profilu podejścia tupolewa położenie punktu TAWS #38 event landing!
Manipuilacji tej dokonano w sposób wyjątkowo nieudolny - czerwone kółko z czarną kropką w środku, znajdujące się dokładnie w miejscu wystąpienia TAWS nr 38 (identycznie oznaczono TAWS nr 37), nieudolnie zasłonięto zielonym prostokątem. Chodziło o to, by prostokąt ten zlał się z tłem tego samego koloru, maskując miejsce wystąpienia ostatniego sygnału.
System TAWS zapisał ostatni komunikat nr 38 (około 36 m nad ziemią), a towarzyszyły temu dwa odnotowane przez rejestrator wstrząsy: jeden słabszy, drugi silniejszy. Zaraz potem przestał działać FMS (komputer pokładowy) i rejestratory lotu. TAWS #38 jest b. niewygodny dla chcących ukryć fakt silnej eksplozji w tupolewie (odnotowano w tym momencie aż 13 występujących lawinowo poważnych awarii). Wystąpienie komunikatu TAWS nr 38 dowodzą odczyty zapisów tego systemu, dokonane przez jego producentów, czyli amerykańską firmę Universal Avionics. W raporcie komisji Millera nie znajdziemy jednak na temat ostatniego zapisu TAWS ani słowa, podobnie zresztą jak w raporcie MAK.