"Wprost" powołuje się na świadectwo pracy Filipinki, która zatrudniona była w kancelarii Romana Giertycha jako asystentka. Zestawiają je z rozmowami z sąsiadami Giertycha, którzy potwierdzają, że w jego rezydencji Filipinki pracowały jako pomoce domowe.

Reklama

Tygodnik dowodzi, że taka sytuacja wzbudza wątpliwości prawne i podatkowe. Przywołuje opinie ekspertów, którzy podkreślają, że występując o pozwolenie na pracę dla cudzoziemca przyszły pracodawca musi dokładnie określić, na jakim stanowisku będzie on zatrudniony. Zmiana tego stanowiska wymaga bowiem uregulowania tego w papierach. W innym wypadku pracodawcy grożą kary finansowe.

Autorzy tekstu we "Wprost" napisali, że nie udało im się uzyskać komentarza od samego Giertycha. - Liczę na to, że napiszecie tekst, po którym będziemy mogli niebawem się tam spotkać - cytują wypowiedź byłego wicepremiera, a teraz wziętego prawnika zatrudnianego również przez wysoko postawionych polityków.

Giertych zapowiada pozew

- Jeżeli jest taki tekst, to ci panowie mają u mnie pozew. Bo ja nikogo nie zatrudniam na czarno, nikogo nie zatrudniam nielegalnie. Jeśli mi taki zarzut pan Latkowski stawia, że zrobiłem coś nieetycznie, to spotka się ze mną w sądzie. Ci panowie do końca swojego życia, dopóki nie spłacą długów za przeprosiny, będą mieli z tym problem. Tak powiedziałem i tak zrobię. Za tydzień wpłynie pozew do Sądu Okręgowego w Warszawie - powiedział Roman Giertych, poproszony przez gazeta.pl o komentarz do tekstu.

Reklama

Wyjaśnił również, skąd Filipinki wzięły się w jego kancelarii. Zapewniał, że zatrudnienie w charakterze asystentek było formą pomocy dla kobiet, które uciekły od polskiego pracodawcy. Ich sytuacja - według słów Giertycha - była tragiczna. Były wicepremier opowiadał, że kobiety za zbieranie grzybów dostawały grosze, a do kościoła zimą przychodziły w klapkach.

- Kiedy one uciekły, pojawiła się prośba, aby ktoś im pomógł. Na prośbę mojej żony zatrudniłem dwie z tych dziewczyn u siebie w kancelarii, do pomocy. Sprzątały u mnie, przynosiły dokumenty, jakieś listy miały pisać... Zatrudniłem je w mojej prywatnej kancelarii, wszystko było zgodnie z prawem, legalnie, za moje własne pieniądze. Po jakimś czasie jedną z nich postanowiłem zatrudnić w domu jako pomoc domową. Wystąpiliśmy do urzędu o zmianę pozwolenia na pracę, uzyskaliśmy ją, wszystko formalnie jest w porządku - opowiadał Giertych w rozmowie z gazeta.pl. Przyznał, że później ściągnął do pracy jeszcze jedną Filipinkę.

Zdaniem Giertycha, to zemsta "Wprost" za pozew, jaki przeciwko tygodnikowi skierował w imieniu Sławomira Nowaka (chodzi o publikację "Wprost" dotyczącą drogich zegarków ministra transportu). Dodał również, że z jednym z autorów tekstu - Michałem Majewskim - ma proces. - Dlatego nie mogę z nim rozmawiać. Mam przeszkodę natury formalnoprawnej. I on doskonale o tym wie, kiedy do mnie dzwoni - wyjaśnił.