Przedstawiciele PiS od kilku dni otwarcie mówią o potrzebie skrócenia kadencji władz wojewódzkich i rozpisania nowych wyborów w regionach. Wszystko z powodu wątpliwości związanych z prawidłowością ostatnich wyborów samorządowych w 2014 r. Zdaniem PiS mało przejrzysty układ kart do głosowania spowodował zamieszanie i wypaczył wyniki wyborów. Świadczyć o tym ma ponad 17 proc. głosów nieważnych oraz zadziwiająco wysoki wynik PSL, który w wyborach samorządowych otrzymał aż 24 proc. głosów (w czym pomóc miała obecność listy tej partii na pierwszej stronie książeczkowej karty wyborczej), a w minionych wyborach parlamentarnych ledwo przekroczył próg wyborczy.
Zapowiedzi PiS wzbudziły ostry sprzeciw marszałków województw. - Blisko rok temu mieszkańcy, wybierając swoich przedstawicieli do samorządów, podejmowali decyzje na podstawie innych kryteriów niż w przypadku wyborów parlamentarnych. Jeśli pomysł skrócenia kadencji okaże się prawdą, to będzie to próba upolitycznienia samorządów, i to na każdym szczeblu - od sejmików województw po rady gmin - przekonuje Piotr Całbecki, marszałek woj. kujawsko-pomorskiego.
Jeszcze ostrzej zareagowały władze woj. lubelskiego. "Jakikolwiek ustawowy zamach na sejmiki czy rady godziłby bezpośrednio w wartości wynikające z ustawy zasadniczej i zapewne spotkałby się z reakcją polskiego sądu konstytucyjnego. Poza tym byłby to przejaw lekceważenia decyzji mieszkańców regionu, podjętej w demokratycznej procedurze. Oczywiście, można próbować obchodzić prawo poprzez wprowadzoną w sztucznych warunkach zmianę granic województw, ale podstawy takiej zmiany również mogą podlegać ocenie pod kątem zgodności z konstytucją" - czytamy w stanowisku przesłanym DGP.
Reklama
Marszałek woj. mazowieckiego Adam Struzik zwraca uwagę na kontekst międzynarodowy. - Niestety coraz częściej w Europie Środkowo-Wschodniej zaczynają dominować tendencje niedemokratyczne. Coraz silniejsza staje się chęć podporządkowania wspólnot lokalnych władzy centralnej, która uważa, że potrafi lepiej identyfikować potrzeby mieszkańców i je zabezpieczać. Przykładem mogą tu być m.in. Węgry, Turcja czy Rosja, gdzie doszło właśnie do "zawłaszczenia" władz lokalnych przez zdominowany przez jedną siłę polityczną i nieufający własnym obywatelom rząd. Postulaty prezentowane przez Prawo i Sprawiedliwość doskonale wpisują się właśnie w taką tendencję - wykłada marszałek.
Ale nawet bez skracania kadencji sejmików PiS umacnia się w regionach. Przykład? Zeszłotygodniowe wybory przewodniczącego sejmiku woj. dolnośląskiego. Dotychczasowa przewodnicząca Barbara Zdrojewska (PO) złożyła rezygnację po tym, jak została wybrana na senatora. W radzie liczącej 36 członków koalicja PO–PSL dysponuje większością 21 głosów. Mimo to w pierwszym, tajnym głosowaniu na nowego przewodniczącego kandydaci PO i PiS dostali po tyle samo głosów. Dopiero w powtórzonych wyborach koalicji udało się przeforsować swojego reprezentanta.
Walka o wpływy toczy się już nie tylko w regionach, ale także w miastach. Kłopoty może mieć prezydent Gdańska Paweł Adamowicz z PO. Jego rywal z ostatnich wyborów samorządowych Andrzej Jaworski z PiS dąży do rozpisania referendum odwołującego radę miasta i prezydenta. Coraz gęstsza atmosfera robi się także w Częstochowie, gdzie rządzi Krzysztof Matyjaszczyk z SLD. W mieście powstał już komitet referendalny, który zamierza zbierać podpisy w sprawie odwołania prezydenta. Jak twierdzą organizatorzy akcji, "jest 101 powodów", dla których Matyjaszczyk musi odejść. Nawiązują do publicystyki miejskiego radnego PiS Artura Sokołowskiego, który w 101 punktach wytknął wszystkie błędy obecnych władz Częstochowy. O referendum odwoławczym coraz głośniej mówi się także w Radomiu. - Podobno jakieś środowiska to rozpatrują. Na razie takiego wniosku nie mamy, ale nie przesądzam, co prezydent zrobi w przyszłości. Jeśli będzie robić złe rzeczy, to tego wykluczyć się nie da - mówił na powyborczej konferencji poseł Marek Suski z PiS. Trudno się dziwić tak niejednoznacznej zapowiedzi. W minionych wyborach parlamentarnych PiS umocnił swoje wpływy w okręgu radomskim kosztem PO. Kandydaci PiS uzyskali ponad 47 proc. głosów, a PO – ponad 17 proc. W 2011 r. obie partie uzyskały odpowiednio 40 i 26 proc.
Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że spokojnie spać nie może także prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. - Referendum odwoławcze może się odbyć najwcześniej 10 miesięcy po wyborach, a więc skończył się okres ochronny pani prezydent. Co prawda żadne decyzje jeszcze nie zapadły, ale takiego scenariusza nie można dziś wykluczyć - zdradził nam jeden z warszawskich działaczy PiS.