Dziedziczak tłumaczył, że nie było innej możliwości, jak powiedzieć "nie". "Nie możemy pozwalać na to, żeby nas traktować jak kraj Trzeciego Świata" - przekonywał. Poparł stanowisko Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które nie zgodziło się na przyjazd zagranicznych obserwatorów na wybory 21 października.

"Zwykle jest tak, że to kraj, który organizuje wybory, zaprasza obserwatorów, ale OBWE się pospieszyło i wysłało notę dyplomatyczną w tej sprawie, nie czekając na nasze zaproszenie" - powiedział Jan Dziedziczak. "To było niestosowne, w dojrzałych demokracjach tak się nie robi" - wytykał.

Dziedziczak winę za taką sytuację zrzucił na "doświadczonych i znaczących polityków opozycji, którzy skarżą się, że demokracja w Polsce jest zagrożona". "Ci politycy jeżdżą po świecie i opowiadają niestworzone historie" - podkreślał. I przypomniał, że o potrzebie przyjazdu obserwatorów mówił niedawno były czeski prezydent Vaclav Havel. Przyznał potem, że wprowadzono go w błąd - wspominał Dziedziczak.

Sama szefowa dyplomacji nazwała notę OBWE niestosowną. "Nie chcę używać wielkich słów, ale sądzę, że nota werbalna, która była przedstawiona Polsce w tej sprawie, jest niestosownym dokumentem" - stwierdziła Anna Fotyga. I dodała, że Polska jest krajem stabilnej demokracji, dlatego to my występujemy na wyborach jako obserwatorzy.

Zupełnie inaczej o decyzji MSZ mówią politycy opozycji, którzy w większości dziwią się postawie naszej dyplomacji. Rafał Grupiński mówił w radiowej "Trójce", że gdyby OBWE nie miała wątpliwości co do stanu polskiej demokracji, to i tak nie wysłałaby obserwatorów.