Rozwiązanie, by dyskusja o nowym liderze Sojuszu oraz jego wybór odbywały się za zamkniętymi drzwiami, przeforsował Olejniczak. Wsparła go część szefów struktur wojewódzkich SLD. Zwolennicy obecnego szefa partii dowodzą, że jeżeli nie zamknie się wyborczej części kongresu, to dziennikarze zajmą się tylko sprawami personalnymi. "To nie jest tak, że chcemy prać brudy we własnym domu" - twierdzi rzecznik SLD Tomasz Kalita.

Reklama

Jednak większość naszych rozmówców nie ma wątpliwości, że dyskusja w tej części kongresu będzie ostra. "Mamy nieprzychylne nam media i nie chcę, by wystąpienie jakiegoś delegata, który ma pretensje o wszystko, znalazło się w <Jedynce> TVP" - mówi szczerze Grzegorz Pietruczuk, zwolennik niejawności obrad. Jego zdaniem SLD musi w mediach prezentować jedną linię. Napieralski nie chce oceniać pomysłu swojego rywala. "Nie chcę tego komentować" - ucina.

Inni przeciwnicy zamykania obrad są bardziej rozmowni. "W przeforsowaniu tego pomysłu czuję rękę doradcy przewodniczącego Krzysztofa Janika. To taki pomysł rodem z PZPR" - ocenia polityk SLD. Janik zaprzecza.

"Od momentu powstania Sojuszu nikt nie utajniał wyboru szefa partii" - przypomina jeden z delegatów na kongres. Katarzynie Piekarskiej, szefowej mazowieckiego SLD, też nie podoba się to rozwiązanie. "Teraz zamiast mówić o ofercie programowej Sojuszu, dziennikarze będą dociekać, dlaczego obrady zostały zamknięte" - martwi się. Jej zdaniem trudno będzie uniknąć przecieków. "Przecież relacje z niejawnych posiedzeń komisji śledczych czy obrad Sejmu od razu można znaleźć w internecie. I to mocno zniekształcone" - dodaje.

Reklama

Zdaniem Piotra Czarnowskiego, specjalisty do spraw komunikacji społecznej, Sojusz robi błąd. "Partia dołująca tak jak SLD powinna być otwarta na media i dla wyborców" - tłumaczy.