Minęło pięć lat rządów Zjednoczonej Prawicy. Jak się panu żyje w kraju rządzonym przez partię oficjalnie konserwatywną?

Patrząc na młode, ciężko pracujące rodziny, cieszę się, że mają 500+ i wcale nie uważam tego za socjal. Ale mam wrażenie, że istotą strategii rządu jest po prostu jak najdłuższe sprawowanie władzy.
Czy to nie jest program każdej władzy?
Reklama
Odwrotnie – każdy rząd, żeby sprawować władzę, musi mieć priorytety, choćby retoryczne.
Dziś powinien pan być zadowolony z orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Tyle że po pierwsze – trudną sprawę zepchnięto na TK, po drugie – wielu także przeciwników aborcji obawia się, że gdy PiS odejdzie, szala przechyli się gwałtownie w przeciwną stronę.
Cieszę się, że ta decyzja została w końcu podjęta. Teraz tym bardziej chciałbym, żeby wobec kampanii podjętej przez aborcjonistów władze jasno powiedziały, że będą bronić konstytucyjnego prawa do życia.
Ten rząd wprowadził też zmiany, np. w wymiarze sprawiedliwości. Też jest pan z nich zadowolony?
W tej dziedzinie przyniosło to efekty przeciwne do deklarowanych. Wyroków budzących sprzeciw nie brakuje, procedury się wydłużyły, zantagonizowano środowisko sędziowskie z państwem, również w planie pozycji Polski w Unii Europejskiej.
Ministerstwo Sprawiedliwości odpowiedziałoby, że nie dało się tego inaczej zrobić, bo sędziowie bronili swojej „kasty”. Trzeba było tam wjechać walcem. Dałoby się sądy zreformować inaczej?
Oczywiście. Rządzącym chodziło o to, żeby władza polityczna miała wpływ na kluczowe instytucje władzy sądowniczej, a nie o kryteria kwalifikacyjne czy kierunek orzecznictwa. Można też było zmienić podmioty powołujące, jak w Stanach Zjednoczonych. Gdyby okazało się, że rezultaty powoływania prezesów sądów okręgowych czy prokuratorów na podobnym poziomie w wyborach powszechnych nie są dobre – można by się z tego wycofać, ale dlaczego nie spróbowano generalnej zmiany w ten sposób?