"Chciałbym, żeby nasi żołnierze czuli się bezpieczni dzięki temu, że mają śmigłowce i inne nowoczesne środki transportu i broń. W sytuacji kiedy nie dysponujemy w tej chwili w Afganistanie wystarczającą liczbą śmigłowców, dosyłanie kolejnych żołnierzy nie zwiększy, a może osłabić bezpieczeństwo naszych sił" - powiedział w czwartek szef rządu. Zwiększenie misji o 200 żołnierzy rozważa od poniedziałku MON.

Reklama

>>> "Niech Tusk nie oszczędza na żołnierzach"

Zdaniem Tuska śmigłowce są podstawowym sprzętem na misji. Szef rządu dziwił się, dlaczego wojsko nie ma ich w wystarczającej liczbie. Zastanawiał się, czy miliardy złotych, które przez lata MON przeznaczał na uzbrojenie, były właściwie wydawane. Dlaczego? "Bo tylko niewielki fragment tego sprzętu jest użyteczny na realnym teatrze wojny, jaki jest w Afganistanie" - podkreślał premier. I nie ukrywał irytacji: "Dlaczego mimo kryzysu, tak duże kwoty pieniędzy, jakie trafiają do polskiej armii, nie są dedykowane tam, gdzie rzeczywiście jest zagrożenie dla naszych żołnierzy?"

Dlatego chce jak najszybciej dostać informacje na temat stanu polskich śmigłowców, by podjąć decyzje. Przedstawi je już we wtorek po posiedzeniu rządu.

Ten stan nie wygląda optymistycznie. Choć nasi żołnierze mają na misji dziesięć śmigłowców - cztery Mi-17 i sześć Mi-24. Tylko połowa z nich jest sprawna. "W tej chwili do użycia nadają się trzy maszyny Mi-24 i dwie Mi-17" -poinformował w środę gen. broni Bronisław Kwiatkowski, dowódca operacyjny. Powód? Część z nich jest zniszczona po działaniach na misji, pozostałe przechodzą obowiązkowe przeglądy.

W poniedziałek, kiedy zginął kapitan Daniel Ambroziński, a czterech innych naszych żołnierzy zostało rannych, wojsko nie dostało wsparcia na czas. W czasie kiedy nasi żołnierze walczyli z talibami, jedyne dwa sprawne Mi-17 obstawiały szurę, czyli spotkanie władz prowincji Ghazni z dowódcą polskiego kontyngentu.

Na spotkaniu, które odbywało się w dystrykcie Karabach, rozmawiano, jak zabezpieczyć zbliżające się wybory.

Reklama

>>> Do końca ratował kolegę, choć sam był ranny

"Nasze Mi-17 musiały wrócić do Ghazni i dopiero po zmianie załogi, po zatankowaniu, postawieniu zadań pilotom i grupie szybkiego reagowania mogły udać się do Adżristanu" - tłumaczył szef sztabu generalnego gen. Franciszek Gągor.

Czy śmigłowce nie powinny czekać w pogotowiu, kiedy nasi żołnierze brali udział w ryzykownej akcji? "Nie mogliśmy ich zarezerwować tylko na potrzeby tej operacji. Takie patrole jak ten poniedziałkowy nasi żołnierze wykonują codziennie. W tym czasie było prowadzonych kilka podobnych akcji" - tłumaczył gen. Kwiatkowski. Dodawał, że dostępne były dwa Mi-17, a zadań było bardzo dużo. Gdy dowódca polskiego kontyngentu dowiedział się o zagrożeniu, przekierował śmigłowce

Zdaniem gen. Gągora śmigłowce Mi-17 sprawdzają się w Afganistanie. "W żołnierskim żargonie mówimy, że <chodzą po górach>. Chcielibyśmy mieć ich więcej" - mówił.

A co ze śmigłowcami Mi-24? Przecież były sprawne trzy? "Nie mogły dolecieć z Ghazni do Adżristanu, bo są paliwożerne. Zapasy paliwa, jakie mogą zabrać, są niewystarczające. Jeszcze by nie doleciały, a już musiałyby zawracać" - tłumaczył gen. Gągor.

W sierpniu wojsko zamierza przerzucić do Afganistanu trzy śmigłowce Mi-17. W ten sposób podmieni śmigłowce, które nie nadają się do użytku. Więcej już takich maszyn praktycznie nie ma. W kraju pozstanie tylko kilka śmigłowców o wzmocnionych silnikach, pozwalających na loty w górach. Muszą zostać, żeby kolejne kontyngenty miały się na czym szkolić.