Kiedy rankiem 22 listopada nad Ukrainą wstawało słońce, na Placu Niezależności w Kijowie, 200 tysięcy ludzi rozpoczęło Pomarańczową Rewolucję. Jedno z największych pokojowych protestów w Europie po 1990 roku.

Wszystko zaczęło się 21 listopada tuż po zamknięciu lokali wyborczych. To wtedy Centralna Komisja Wyborcza - jeszcze nieoficjalnie - ogłosiła, że prezydentem Ukrainy zostanie Wiktor Janukowycz - ówczesny premier. I to rozwścieczyło setki tysięcy Ukraińców. Bo wszystkie sondaże przed wyborami i te robione tuż po wyjściu ludzi z lokali wyborczych, pokazywały, że to Juszczenko - przywódca opozycji - jest wielkim wygranym.

W całym kraju na ulice wyszli ludzie, którzy domagali się uczciwych wyborów. Na Placu Niezależności stanęło miasteczko namiotowe, nad którym powiewały pomarańczowe flagi - kolor ukraińskiej opozycji. Cała Europa poparła protestujących. Po wielodniowych negocjacjach, w których brali udział m.in. Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski, zawarto porozumienie. Parlament wyznaczył nową datę wyborów prezydenckich - 26 grudnia.

Kiedy Europa obchodziła święta Bożego Narodzenia, w całej Ukrainie wszyscy myśleli tylko o wyborach. To poruszenie podzieliła część polskiej młodzieży, która zamiast zostać z rodzinami w domach, pojechała pomagać komisjom wyborczym. I pilnować, żeby tym razem nie doszło do żadnych fałszerstw.

Już wieczorem było wiadomo, że to Juszczenko jest zwycięzcą tej tury wyborów. Ale Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła to oficjalnie dopiero 10 stycznia. Na Ukrainie zatriumfowała demokracja. 23 stycznia Wiktor Juszczenko złożył w ukraińskim parlamencie przysięgę prezydencką.