Inżynier Tomasz Andrałojć spędzał wolny czas z dwoma Brytyjczykami i Irlandczykiem w popularnym klubie "Goodfellas" w Port Harcourt, naftowej stolicy Nigerii i delty Nigru. Około północy do lokalu wpadli umundurowani mężczyźni z karabinami w dłoniach. Było ich co najmniej dziesięciu. Wyciągnęli cudzoziemców z klubu.

Porwany Polak juz od kilku lat mieszka i pracuje w Nigerii. Pracował w wielu firmach obsługujących działające tam koncerny naftowe. W Nigerii jest wielu polskich inżynierów.

Napastnicy to piraci, którzy grasują w rozlewiskach delty Nigru. Porwania cudzoziemców dla okupu są tam prawdziwą plagą. Polski ambasador w Nigerii mówi "Gazecie Wyborczej", że nigeryjska policja już wie, gdzie piraci ukrywają zakładników. Ale zachodnie firmy wolą negocjować i płacić, niż oddawać sprawę policji. Nie przyznają się, że płacą okupy za swoich porwanych pracowników, ale tajemnicą poliszynela jest, że niewielu zakładników odzyskuje wolność za darmo.

Piraci nie robią też krzywdy jeńcom. Są dla nich zbyt cenni. Przeciwnie, starają się, żeby im włos z głowy nie spadł.