200-tysięczne Kismayo, położone ok. 500 km na południe od Mogadiszu, jest drugim co do wielkości portem w Somalii i ostatnim dużym miastem kontrolowanym wciąż przez somalijskich talibów. Rok temu panowali jeszcze w Mogadiszu i rządzili całym południem kraju. Dziś szykują się do obrony swojej ostatniej twierdzy, oblężonej przez kenijskich żołnierzy.
Od rogatek Kismayo dzieli Kenijczyków już tylko 20 km. Ich piechota i czołgi zatrzymały się w miasteczku Dżan Abdullah. Ściągają tam cysterny z paliwem i skrzynki z amunicją. Kenijscy dowódcy twierdzą, że nie ruszą do szturmu na Kismayo, póki nie ściągną taborów.
Oblężenie Kismayo już się zaczęło. Kenijskie okręty wojenne patrolują zatokę, ostrzeliwują port i miasto. Celem morskiej kanonady ma być zniszczenie magazynów broni i stanowisk artyleryjskich talibów, ale na początku września kenijska marynarka bombardowała także miasto w odwecie za to, że talibowie włóczyli po ulicach Kismayo trupy czterech kenijskich żołnierzy, zabitych wcześniej w walkach pod miastem.
W oblężeniu Kismayo wspierać Kenijczyków mają też żołnierze Etiopii, którzy wraz z nimi najechali przed rokiem na Somalię, a także partyzanci watażki Ahmada Mohammada Islama "Madobe", który rządził w Kismayo, zanim w 2009 r. przegnali go stamtąd talibowie.
Na początku tygodnia wydawało się, że talibowie, zdając sobie sprawę z przewagi sił wroga, poddadzą miasto bez walki - jak wcześniej poddali Mogadiszu (latem 2011 r.), a potem po kolei Afgoye, Baidoę, Afmadow, Mercę. Jeszcze kilka dni temu mieszkańcy Kismayo z ulgą opowiadali, że talibowie ładują arsenały na samochody i wyjeżdżają z miasta.
W czwartek jednak wrócili. Przywódcy talibów rozkazali wyjechać z Kismayo wywodzącym się stamtąd partyzantom, którzy w trosce o miasto byliby gotowi je poddać. Na ich miejsce sprowadzeni zostali jednak talibowie z regionów Dolne Szabelle i Bakul. Od razu zaczęli ryć okopy, ustawiać wokół miasta pola minowe, szykować stanowiska dla dział i karabinów maszynowych. W meczetach sprzyjający talibom mułłowie wzywają cywilów, by wstępowali do partyzanckiej armii i bronili miasta przed obcymi najeźdźcami. Kenijczycy apelują do cywilów, by co prędzej wyjeżdżali z Kismayo, gdyż tylko w ten sposób będą bezpieczni, gdy miasto jest oblegane. ONZ alarmuje, że ludność cywilna staje się zakładnikiem wojny, a we wrześniu z oblężonego Kismayo udało się wyjechać tylko 5 tys. uchodźców.
Abdul Raszid Haszi, somalijski analityk z organizacji International Crisis Group, nie ma wątpliwości, że talibom nie uda się obronić Kismayo, a nie wiadomo jedynie, kiedy upadnie ich ostatnia reduta oraz ile ofiar pociągnie za sobą oblężenie.
Upadek Kismayo zakończy już drugą wojnę, jaką somalijscy talibowie przegrają z obcymi najeźdźcami. W grudniu 2006 r. zostali pokonani i odsunięci od władzy w kraju po pół roku przez wojska Etiopii, która za namową USA najechała na Somalię, by obalić talibów; Amerykanie podejrzewają talibów o konszachty z Al-Kaidą. Obca okupacja zyskała jednak tylko talibom sympatię wśród Somalijczyków i gdy Etiopczycy wycofali wojska, talibowie ponownie wzięli pod kontrolę południową część Somalii oraz Mogadiszu.
Jesienią zeszłego roku Somalię znów najechały obce wojska - od południa kenijskie i od zachodu etiopskie. Ruszyły przeciwko talibom, wspierane przez kilkunastotysięczny kontyngent Ugandyjczyków i Burundyjczyków z sił pokojowych Unii Afrykańskiej, a także wojskowych doradców z USA i Wielkiej Brytanii. Nierówna wojna zakończyła się militarną klęską talibów. Upadek Kismayo pozbawi ich ponadto ostatniego okna na świat i źródła dochodów z przemytu i haraczów. Haszi przestrzega jednak, że klęska w wojnie nie będzie jeszcze jednoznaczna z polityczną śmiercią talibów.
Wyparci z miast i południa kraju, już przerzucają oni swoje oddziały w góry Galgala w Puntlandzie, samozwańczej krainie na północy kraju, która nie uznaje rządu w Mogadiszu i w której królują somalijscy piraci. Po przegranej wojnie tak jak w 2007 r. spróbują się wmieszać w ludność cywilną Mogadiszu i Kismayo, by dalej prowadzić miejską wojnę i dokonywać zamachów bombowych jak ten, który w czwartek zabił 15 osób w Mogadiszu, czy zeszłotygodniowy, w którym omal nie zginął nowo wybrany prezydent kraju Hassan Szejk Mohamud.
Szczególnie symboliczne znaczenie miał czwartkowy zamach na restaurację "Village" w Mogadiszu. Napastnicy wzięli sobie za cel lokal uczęszczany przez dziennikarzy i cudzoziemców, otwarty przez powracającego z zagranicy przedstawiciela somalijskiej diaspory. Restauracja ta stała się w Mogadiszu zapowiedzią nowych, lepszych czasów, a zamach przeciwko niej jest przestrogą talibów, że stare jeszcze mocno się trzyma.