Głównym przesłaniem (demonstracji i strajku) jest: nie naruszajcie naszych praw, ponieważ już zapłaciliśmy swoją cenę w 2004 roku, gdy przystąpiły do UE nowe kraje, a budżet (na administrację) prawie nie wzrósł i pogorszyły się pensje i prawa pracownicze. To wtedy wdrożono system kontraktów (umów czasowych) - powiedział w rozmowie z PAP przewodniczący związku zawodowego SFE w Komisji Europejskiej Hans Torrekens.
W czwartek w Brukseli strajkowali głównie pracownicy Rady UE, stąd nie odbyły się zaplanowane spotkania grup roboczych. Strajkowało niewielu pracowników KE (do 10 proc.), wśród nich znaleźli się jednak tłumacze, w efekcie nie była tłumaczona codzienna konferencja prasowa w Brukseli. Przed budynkiem KE przy rondzie Schumana protestowało natomiast w porze lunchu nawet do 500 urzędników.
Torrekens powiedział, że związki mogą zaakceptować propozycję KE w sprawie cięć wydatków administracyjnych w budżecie UE na lata 2014-2020, jeśli będzie ona tymczasowa, tylko na czas kryzysu, a "po dwóch latach siadamy do stołu i jeśli kryzys trwa dalej, to wtedy przedłużamy" oszczędności.