Ta historia zaczęła się tragicznie. W poniedziałek z legowiska niedźwiedzicy o imieniu Vilma zniknęły dwa maleństwa. Pracownicy zoo w Norymberdze bezskutecznie szukali potomków świeżo upieczonej matki. Potem wszystko stało się jasne: misiaki zostały przez matkę pożarte.

Reklama

Dlaczego tak się stało? Możliwe, że dwójka maluchów urodziła się chora albo martwa. A drapieżniki znane są z tego, że zjadają swoje potomstwo, gdy jest z nim coś nie tak bądź nie są go w stanie wykarmić i wychować - tłumaczy w rozmowie z "Deutsche Welle" dyrektor ogrodu.

Dlatego opiekunowie zdecydowali, by odebrać malucha innej niedźwiedzicy - Verze. Jej pociecha przyszła na świat cztery tygodnie temu. W ostatnich dniach niedźwiedzica była jednak bardzo niespokojna. Opiekunowie zauważyli jak niesie swoją córeczkę w pysku i próbuje ukryć w krzakach. Ostatecznie porzuciła dziecko.

By zapobiec kolejnej tragedii, dyrekcja zoo zdecydowała: Vera juniorka powinna być odebrana biologicznej matce i przekazana pod opiekę ludziom. I tak mały polarny miś, podobnie jak Knut z berlińskiego zoo, śpi w prawdziwej pościeli, a mleko pije przez smoczek z butelki.

Teraz oczywiście tylko czekać, jak na alarm zaczną bić pseudoekolodzy. Bo to oni w zeszłym roku apelowali, by zgładzić misia Knuta, gdy odrzuciła go matka. Twierdzili, że wychowywanie niedźwiedzia przez człowieka jest niezgodne z naturą.

Zobacz galerię ...