Sprzedawcy, którzy na różne sposoby unikają ujawnienia swojej tożsamości, są w stanie zrealizować każde zamówienie - twierdzą eksperci rady. Dostarczą chemikalia potrzebne do wyprodukowania heroiny, kokainy, amfetaminy czy metadonu. Zjawisko narasta i osiąga "alarmujący" poziom.
"Wśród osób, które najczęściej korzystają z kodowania korespondencji internetowej są przemytnicy narkotyków" - podkreśla w swoim raporcie rada. Dzięki temu przestępcy przede wszystkim koordynują przerzut narkotyków i piorą pieniądze. Dla usprawnienia obrotu narkotykami tworzą też m.in. internetowe firmy-słupy, dzięki którym dostawy zachowują pozory legalności.
Proceder ma też częściowo charakter geopolityczny, bo organizatorzy przemytu z lubością wybierają kraje, w których struktury policyjne i celne są słabe. Dotyczy to zwłaszcza Afryki, która dzięki internetowym przekrętom stała się w ten sposób jednym wielkim nielegalnym laboratorium chemicznym. Ale tropy wiodą też do Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii czy Tajlandii.
Dzięki internetowi rozkwitł handel marihuaną - najczęściej używanym w Europie narkotykiem. Jointy to szczególnie przekleństwo Brytyjczyków. Już co trzeci z mieszkańców wysp przynajmniej raz w życiu miał kontakt z marihuaną. Wśród brytyjkich uczniów jest jeszcze gorzej - statystycznie już niemal co drugi nastolatek miał kontakt z tym narkotykiem. Podobne problemy mają Włosi, Francuzi i Duńczycy. Najmniejszy kontakt z tą używką mają Maltańczycy oraz najbiedniejsi w Unii: Bułgarzy i Rumuni.