Zaatakowany wczoraj gmach jest siedzibą pozarządowego Amerykańskiego Stowarzyszenia Obywatelskiego, które pomaga imigrantom i uchodźcom. Gdy doszło do ataku, w budynku trwał próbny egzamin na amerykańskie obywatelstwo. Terrorysta odciął ofiarom drogę ucieczki, barykadując drzwi samochodem.

Reklama

Motywy działania bandyty nie są na razie znane, choć - jak podaje agencja Reutera - do zamachu przyznali się talibowie z Pakistanu. Ich lider Baituallah Mehsud twierdzi, że strzelanina jest odwetem za amerykańskie naloty. "Biorę odpowiedzialność na siebie. To byli moi ludzie" - miał powiedzieć Mehsud Reutersowi w rozmowie telefonicznej.

Terrorystą był wyglądający na 20-latka mężczyzna o azjatyckich rysach, prawdopodobnie Wietnamczyk. Napastnik miał dwa karabiny maszynowe dużego kalibru. Po masakrze popełnił samobójstwo. Agenci federalni odnaleźli jego ciało i potwierdzili, że bandyta nie żyje.

Wiadomo, że napastnik miał przy sobie dokumenty 42-letniego wietnamskiego imigranta Jiverly Voonga. Nie jest jednak wykluczone, że były to dokumenty kradzione.

Przebywający w Niemczech prezydent USA Barack Obama był wstrząśnięty wydarzeniami w Binghamton. Nazwał je "aktem bezsensownej przemocy".