KATARZYNA SKRZYDŁOWSKA-KALUKIN: Polscy pracodawcy przyznają, że wykorzystują kryzys, by zwalniać pracowników. Co pan o tym sądzi?

Reklama

JACEK SANTORSKI*: Dwa lata temu tysiące pracowników wyjechało do Wielkiej Brytanii, Niemiec, Skandynawii, a ci, którzy zostali, zaczęli dyktować warunki. Bezrobocie zmalało, więc cena pracy wzrosła nawet o kilkaset procent. Nie wzrosła jednak wydajność. Nadeszła era arogancji pracowników. Osiągnęła szczyty w branży bankowej czy IT. Pracownicy żądali trzy-, czterokrotnie wyższych wynagrodzeń niż wcześniej i bonusów. Rozmowy kwalifikacyjne zaczynali od tego, jakie wyposażenie będą mieli w służbowych samochodach. Napisałem nawet książkę "Prymusom dziękujemy”, w której diagnozowałem, że to się niedługo skończy. No i się skończyło. Teraz trwa wyrównywanie rachunków. Nadszedł rok prawdy, kiedy to sprawdza się, czy wartość i cena pracy są zrównoważone. Być może do menedżerów dotarło właśnie, że w kryzysie nie trzeba pozbywać się setek tysięcy pracowników średniego szczebla, tylko tysięcy najdroższych specjalistów.

Ale oni nie pozbywają się tylko tych najdroższych, ale wszystkich. Korzystają z okazji, żeby zmaksymalizować zyski.

Są menedżerowie, którzy wiedzą, że morale zespołu, który pozostał na pokładzie, jest ważne. I że jeżeli ludziom cynicznie obetnie się wynagrodzenia, a pięciu osobom da się pracę dla dziesięciu, to skończy to się źle. Są też menedżerowie o niższej inteligencji moralnej, którzy rozumują tak: zwolnimy 30 proc. załogi i koszty będą niższe. Pewnie mówi pani właśnie o nich. Ja znam przypadki selektywnego pozbywania się prymusów, którzy wyśrubowali sobie pensje, ale nie wyśrubowali wydajności.

Reklama

Mówi pan teraz na szkoleniach dla biznesmenów, że takie przyglądanie się prymusom pod kątem ich przydatności w firmie nie jest niczym złym?

Ja wręcz do tego zachęcam. Kiedy się prymusa usunie, to jest ulga dla całej firmy. Szef się cieszy, że pozbył się świętej krowy, która miała wielką pensję, ale nie chciało się jej pracować, a współpracownicy nie czują się pokrzywdzeni, że zarabiają mniej, a dają z siebie więcej.

Pracowników średniego szczebla też pan doradza tak zwalniać?

Reklama

Ta strategia ma krótkie nogi. Jeżeli pracodawca będzie wykorzystywał kryzys, by dociążyć pracowników i zarobić na nich, oni będą szukać okazji, żeby uciec z firmy.

Nie mają dokąd. Jest bezrobocie.

Dziś nie mają dokąd, ale wkrótce będą mieli. Oświeceni prezesi to wiedzą.

Na razie jednak na pracownikach można zarobić. Po co myśleć o ich samopoczuciu?

Czy jest pani pewna, że redakcje gazet przetrwają ten kryzys? Takie samo pytanie zadaje sobie teraz każda branża. Każda drży, czy będzie miała komu sprzedawać swoje produkty. Teraz najważniejszą rzeczą na rynku staje się lojalność klienta. A tej nie sposób osiągnąć bez lojalności pracowników, bo klienta zatrzymuje się przez jakość relacji z nim i jakość serwisu. Tego nie zagwarantuje pracownik, który ma w głowie nienawiść do pracodawcy. Poczucie związku z firmą nigdy nie było tak ważne jak teraz.

Może więc zamiast zwalniać ludzi, lepiej zebrać zespół, uczciwie powiedzieć, jaka jest kondycja firmy i jakie wyrzeczenia trzeba będzie zrobić, a potem rozdzielić te wyrzeczenia równo między wszystkich?

Jeżeli to jest zespół ludzi, którzy czują, że pracują razem, że to ich wspólna sprawa, to warto. Jeżeli jednak są to ludzie przypadkowi, lepiej sprawdzi się selektywna ocena przydatności.

A więc nadszedł czas zemsty pracodawców.

To wcale nie musi być działanie nieetyczne. Powyżej pewnego poziomu i standardów zarządzania pragmatyka i etyka nie tylko się nie rozjeżdżają, lecz wzmacniają.

*Jacek Santorski jest psychologiem biznesu