Rocznie pacjenci i ich rodziny dają pod lekarskimi biurkami aż 7 miliardów złotych! I nie dlatego, że mają taki kaprys! Do tego zmusza ich polska służba zdrowia! Najnowszy raport, który powstał pod okiem ministra zdrowia Zbigniewa Religi, całkowicie wybiela lekarzy, a winą za szerzące się łapówkarstwo obarcza pacjentów.
Ale tragedia rodziny Marcina P. jest zaprzeczeniem tej opinii. Jego dramat zaczął się cztery lata temu. Marcin i Anna byli wtedy tuż po ślubie. Zakochani, szczęśliwi i pełni planów na wspólne życie. Nagle kłopoty z kręgosłupem, które Anna miała od dziecka, nasiliły się. "Każdy ruch sprawiał jej ból. Nie mogła nic podnieść z ziemi czy nawet się nachylić, by buty włożyć" - opowiada pan Marcin. "Aż wreszcie nogi całkowicie odmówiły jej posłuszeństwa" - dodaje.
Lekarze nie pozostawiali złudzeń - kręgosłup Anny jest zniekształcony i tylko natychmiastowa operacja jest w stanie zapobiec jej kalectwu. "Dla młodej kobiety ta diagnoza była jak wyrok" - pan Marcin z trudem wspomina tamten czas. "Ale gdy dostaliśmy skierowanie do jednego z najlepszych ośrodków w Polsce, do szpitala Akademii Medycznej, nadzieja wróciła".
Anna P. trafiła do najlepszych neurochirurgów w kraju. "Pamiętam, kamień spadł mi z serca" - dodaje mężczyzna. Ale szczęście trwało krótko... "W szpitalu powiedziano nam, że na operację trzeba czekać ponad rok. Aż mi się słabo zrobiło. Bo przecież moja Ania nie mogła aż tyle czekać" - mówi Faktowi Marcin P.
Kiedy chodził załamany po szpitalnym korytarzu, zaczepił go ktoś z rodziny innego pacjenta. "To była normalna rozmowa: dlaczego tak nerwowo chodzę, co jest mojej żonie. I tak od słowa do słowa doszliśmy do... łapówki. Okazało się, że neurochirurg może przyspieszyć termin operacji za pieniądze. Że on ma to w zwyczaju..." - opowiada mężczyzna.
Całą noc Anna i Marcin zastanawiali się, czy dać łapówkę. Nie mieli jednak żadnych oszczędności. Żyli od pierwszego do pierwszego - z niewielkich pensji nauczyciela i ekspedientki. "Nie było wyjścia. To nie był kaprys, a walka o życie mojej żony" - Marcin podjął ostateczną decyzję. Zapożyczył się u znajomych. Wiedział od innych pacjentów, że ma przyszykować 6 tys. zł. Gdy uzbierał tę kwotę, umówił się z neurochirurgiem.
"Poszło gładko. Włożyłem gotówkę w kopertę i położyłem na jego biurku. Wszystko już było jasne. Ania była operowana tydzień później. Zabieg się udał i moja żona wróciła do sił" - mówi z uśmiechem. "Ale musiałem za to szczęście zapłacić..."
"Gdybym nie dał tej łapówki, moja Ania jeździłaby na wózku" - opowiada ze łzami w oczach Marcin P. spod Gdańska. Zapłacił 6 tys. zł, by ratować żonę przed kalectwem. Do dziś spłaca te pieniądze, bo musiał się zapożyczyć - pisze "Fakt".
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama