Znany anestezjolog leży od czwartku na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej w warszawskim szpitalu przy ulicy Banacha. Wczoraj nie pilnowali go żadni funkcjonariusze. "Nie będziemy udzielać informacji" - ucinali pytania lekarze dyżurni.

Wieczorem ze szpitala Orlicz wysłał specjalne oświadczenie dla mediów. Twierdzi, że nie brał udziału w zabiegu przerywania ciąży, a miał jedynie na prośbę swojego kolegi lekarza "udzielić konsultacji medycznych". DZIENNIK dowiedział się nieoficjalnie jak wyglądały - zdaniem prokuratury - dramatyczne wydarzenia w nocy z 30 na 31 maja, w prywatnym gabinecie lekarskim na warszawskim Bemowie. Jego właścicielem jest lekarz medycyny G. "To lekarz, który miał już w przeszłości prowadzone postępowania karne w związku z podejrzeniami o dokonywanie przerywania ciąży - mówi rozmówca DZIENNIKA z prokuratury.

Według tej wersji o odbywającym się zabiegu usunięcia ciąży w środę w ostatniej chwili dowiedzieli się funkcjonariusze CBA. "Orlicz miał ze sobą specjalistyczne narzędzia chirurgiczne służące do tzw. łyżeczkowania, które mogły służyć do oczyszczania dróg rodnych" - zdradza DZIENNIKOWI jeden z prokuratorów. Gdy CBA wkroczyło do środka doktor Orlicz zasłabł. Wezwani przez agentów CBA lekarze udzielali mu pomocy. Karetka przewiozła go do szpitala na Banacha. Obecnie leży na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej.

Inaczej wydarzenia relacjonuje sam Orlicz. Twierdzi, że miał udzielić tylko konsultacji anestezjologicznej. "Zgodnie z zapewnieniami tego lekarza, konsultacja miała być przeprowadzona "lege artis" w każdym możliwym znaczeniu tego określenia" - twierdzi Orlicz.

Drugi obecny w gabinecie lekarz otrzymał już zarzut przeprowadzenia nielegalnej aborcji. Nie został aresztowany, wyszedł za poręczeniem majątkowym. Podobnie jak i dwie inne osoby, które mu pomagały. Irlandka, która była poddana zabiegowi została przesłuchana przez prokuratora w obecności sędziego i zwolniona.

Jak zwracają uwagę źródła w prokuraturze, kluczowy dla sprawy Orlicza stał się moment zapaści lekarza. Obecnie legitymuje się on zaświadczeniem lekarskim, które uniemożliwia przeprowadzanie czynności procesowych z jego udziałem. Najprawdopodobniej lekarzowi zostaną przedstawione zarzuty, natychmiast kiedy zezwolą na to opiekujący się nim kardiolodzy.

"Za usunięcie ciąży u obywatelki Irlandii zespół pana G. miał zainkasować wspólnie z drugim lekarzem 1000 euro - mówi rozmówca DZIENNIKA z prokuratury.

Sprawą zainteresował się też irlandzki MSZ. "Ambasada została poinformowana o zatrzymaniu dwóch naszych obywateli. Udzieliliśmy im pomocy konsularnej. Nasi urzędnicy odwiedzili kobietę w szpitalu. Nie została zatrzymana, w tej chwili wraz ze swoim partnerem wróciła już do kraju" - mówi rzecznik irlandzkiego MSZ. Nieoficjalnie tamtejsi urzędnicy mówią, że są zdziwieni całą sprawą. "Ktoś musiał polecić tej kobiecie konkretnie doktora O. lub jego partnera. Polska ma równie restrykcyjne prawo antyaborcyjne, jak Irlandia" - mówi jeden z naszych rozmówców.

Współpraca: Derek Scally "The Irish Times", Michał Majewski