A w tym czasie było już jasne, że funkcjonariusze zniknęli, wykonując bezprawny rozkaz odwożenia urzędnika MSWiA do domu - ujawnia DZIENNIK.

Tomasz Twardo i Justyna Zawadka w nocy z 1 na 2 grudnia odwozili do domu Tomasza Serafina, dyrektora departamentu porządku publicznego MSWiA. Urzędnik bawił się na imprezie andrzejkowej i nie zdążył na ostatni pociąg z Warszawy do Siedlec. W drodze powrotnej mieli wypadek. Ich polonez dachował i wpadł do przydrożnego rozlewiska. Oboje się utopili.

Reklama

Fakt zaginięcia policjantów wyszedł na jaw 2 grudnia w sobotę. Rozpoczęto zakrojone na ogólnopolską skalę poszukiwania samochodu. Koło południa już wiadomo było, dokąd pojechali i na czyje polecenie - wie o tym już rodzina policjanta, policja, Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Mimo to właśnie zaginieni i ich najbliżsi byli traktowani w tym czasie jako potencjalni podejrzani. W sobotę do rodzin zaginionych policjantów zadzwonił policyjny psycholog.

Ale dzień później w ich domach nieoczekiwanie zjawili się... policjanci kryminalni. I to nie z pomocą, ale żeby dokonać drobiazgowego przeszukania. Przyszli do żony Tomasza Twardo, jego rodziców, zapukali do rodziców Justyny Zawadki i jej przyjaciela. "Policja w ciągu tych pierwszych 48 godzin bardzo zdecydowanie starała się zdjąć odpowiedzialność z osób, które wysłały policjantów do Siedlec. W niedzielę przeszukano, dosłownie przekopano, mieszkanie państwa Twardo, a także mieszkanie jego rodziców. W gumowych rękawiczkach policjanci przeczesali pokój dziecięcy, zaglądali do mebli, przerzucali zabawki. Usilnie czegoś szukali" - ocenia mecenas Mikołaj Pietrzak, adwokat z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, reprezentujący żonę Tomasza Twardo. "Pani Twardo odniosła wtedy wrażenie, że cała rodzina jest podejrzana. Gdyby z takim samym zapałem i skrupulatnością jak mieszkania przeszukano drogę z Siedlec do Warszawy, to zaginiony radiowóz zostałby znaleziony jeszcze w sobotę" - twierdzi prawnik.

Reklama

Piotr Twardo, brat tragiczne zmarłego policjanta, także był zaskoczony działaniami policji w czasie, gdy było już jasne, że jego brat zaginął, wykonując polecenie odwiezienia urzędnika MSWiA do domu w Siedlcach. "Telefony były na podsłuchu, pod domem stały nieoznakowane radiowozy" - opisuje.

Dziś wiadomo, że takie przeszukania były zbędne, przyznaje to sama policja. Żona zaginionego Tomasza Twardo złożyła skargę, sprawa trafiła do Biura Kontroli KGP. "Dokonaliśmy oceny podejmowanych przez funkcjonariuszy policji czynności w sprawie śmierci policjantów Justyny Zawadki oraz Tomasza Twardo. Kontrolujący stwierdzili nieprawidłowości związane z przeszukaniem mieszkania oraz przesłuchaniem członków rodziny zmarłego policjanta Tomasza Twardo. Stanowisko w tej sprawie zostało przekazane komendantowi stołecznemu policji z wnioskiem o wszczęcie postępowań dyscyplinarnych w stosunku do trójki policjantów Komendy Stołecznej Policji" - informuje DZIENNIK Danuta Wołk-Karaczewska, rzecznik prasowy komendanta głównego policji.

Rzeczywiście, postępowania dyscyplinarne wszczęto. Ale ciągle się toczą. Cała trójka przeszukujących nadal pracuje w policji, a jeden z funkcjonariuszy mimo dyscyplinarki został przeniesiony do komendy głównej, co jest awansem. Kto zlecił przeszukania i dlaczego? Na to pytanie nikt nie umiał DZIENNIKOWI odpowiedzieć. Marek Biekowski, wówczas szef policji, nie chciał sprawy komentować. "Powstrzymam się z wypowiedziami do czasu zakończenia procesu i wydania wyroku" - oświadczył.

Piotr Twardo jest rozgoryczony. "Jestem pewien, że gdyby nie szum wokół tej sprawy, to by się okazało ostatecznie, że policjanci zginęli w nieszczęśliwym wypadku, kiedy odwozili akta do aresztu" - mówi.

Tomasz Serafin i Waldemar P., szef komisariatu, są oskarżeni o przekroczenie uprawnień. Obaj nie przyznali się do winy. Terminu ich rozprawy jeszcze nie wyznaczono.