Prokuratura wyliczyła, że mężczyzna naraził na niebezpieczeństwo 13 osób - tylu mieszkańców było w domach, gdy w nocy z 8 na 9 września ubiegłego roku 24-latek postanowił wyrównać rachunki z byłym szefem. A że klatka schodowa kamienicy, w której mieszkał właściciel firmy budowlanej, była drewniana, zagrożenie było bardzo poważne.

Oskarżony nie przyznaje się do winy, ale prokuratorzy uważają, że mają mocne dowody. W dodatku wskazujące na to, że podpalenie to nie był akt desperacji i chwilowej furii. Wyrzucony z pracy za picie alkoholu student dorobił wcześniej klucze do kamienicy szefa, wszedł na klatkę i podpalił drzwi do mieszkania. Potem obrzucił kamieniami okna podpalonego mieszkania.

Nic się nikomu nie stało tylko dlatego, że przedsiębiorca wcześnie zobaczył płomienie. Szybko też przyjechała wezwana przez niego straż pożarna. Oskarżony miał pecha - nie może zaprzeczyć, że był pod kamienicą. Zatrzymali go tam już w noc pożaru policjanci. Zrzuca więc winę na innego człowieka, ale nie potrafi nawet powiedzieć, jak się on nazywa.