Niezależnie, ile bezbronnych zwierzaków zastrzeliłby Jan Szyszko, i tak chwilę po odejściu z polityki nikt by o nim nie pamiętał. Ale ambitny minister środowiska znalazł sposób, żeby zapisać się na kartach historii. W gestii jego resortu znajduje się jedno magiczne miejsce, w którym – ilekroć nasza część Starego Kontynentu zaczyna wrzeć – krzyżują się ścieżki wiodące do przyszłości. Jeśli wierzyć ministrowi, to wziął się do Puszczy Białowieskiej, żeby ocalić ją przed: kornikiem drukarzem i ekologami (w przeciwieństwie do zwierząt nie da się ich legalnie odstrzelić). Jednak coraz więcej wskazuje, że to tylko błahe preteksty używane do przykrycia prawdziwych intencji. W rękach Jana Szyszki puszcza zamieniła się w Okopy Świętej Trójcy z „Nie-Boskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego. Twierdzę szturmowaną przez rewolucyjne hordy, za nic mające tradycję, stare autorytety i Boga, bo wybierające nowoczesność oraz Brukselę. To na ich drodze stanął minister środowiska wraz ze swymi drwalami. Wizja być może nieco szalona, lecz to, co wyprawia się wokół Puszczy Białowieskiej, zakrawa na czyste szaleństwo. Czy to na własną chwałę, czy tylko realizując wolę swego prezesa, minister Szyszko uczynił z puszczy bastion, postawiony w poprzek wielu zasad Unii Europejskiej, z koniecznością respektowania orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE na czele. A precedensy mają to do siebie, że bywają nie tylko niebezpieczne, lecz także zaraźliwe. Trudno przewidzieć konsekwencje, jakie przyniesie nadchodząca faza bitwy o las. Jednak jeśli przypomnieć sobie, że w Puszczy Białowieskiej już nieraz ważyły się losy naszej części świata, to można mieć przeczucie, iż nadchodzi kolejne przesilenie.

Knieja Jagiellonów

„Król polski Władysław zatrzymał się w Białowieży przez osiem dni zajęty polowaniem. Złowił w tym czasie mnóstwo leśnej zwierzyny. Kazał ją zasolić i w beczkach przesłać przez Narew i Wisłę do Płocka i przechować na przyszłą wojnę” – zapisał Jan Długosz. Działo się to na początku grudnia 1409 r., zaraz po tym, jak Jagiełło wspólnie z Wielkim Księciem Witoldem zdecydowali, że wiosną wznowią działania zbrojne przeciw Zakonowi Krzyżackiemu. Nie po raz pierwszy dla kuzynów Puszcza Białowieska okazywała się bezpieczną ostoją. Już ćwierć wieku wcześniej, niedługo po podpisaniu unii w Krewie Witold nakazał zbudować w głębi lasu dwór myśliwski, idealne miejsce nie tylko do odpoczynku, lecz także dyskretnych spotkań. Niestety nie zachowały się żadne zapiski, jak często zjawiali się w nim kuzyni, z których jeden został mężem polskiej królowej Jadwigi, przejmując po jej śmierci władzę w Polsce, a drugi rządził Litwą. Dzięki kronikom Długosza wiemy, że obaj wraz z żonami i dworem w 1426 r. szukali tam schronienia przed dżumą, która nawiedziła Polskę. Wówczas Jagiełło, polując konno na niedźwiedzia, spadł i złamał sobie nogę (mający już siedemdziesiątkę na karku król szybko doszedł do zdrowia). „Knieja była dla Jagiełły lekarstwem na wszystko. Jeżeli chandra go dopadała, uciekał do lasu” – twierdzi Bronisław Sałuda w książce „Łowy władców Polski”.
Reklama
Królewski syn Kazimierz Jagiellończyk nauczył się łączyć przyjemne z pożytecznym. „Tamże się u Wigrów i w knyszyńskich puszczach ustawicznie łowami bawił, opuściwszy i porzuciwszy sprawy koronne, dlatego wielkie rozboje i okrutne swawoleństwo w Polszcze urosły” – skarżył się w „Kronice Polskiej, Litewskiej, Żmudzkiej i wszystkiej Rusi” Maciej Stryjkowski. W rzeczywistości Kazimierz Jagiellończyk znikał na łowy z powodów politycznych. Ilekroć chciał przeforsować na sejmikach coś, co mogło być trudne do przełknięcia dla poddanych, wcześniej zaszywał się w puszczy. Przedłużająca się nieobecność króla wzmagała powszechny niepokój w państwie. Gdy ten był już dostatecznie mocny, monarcha wracał, a wszyscy dużo łatwiej ulegali jego woli. Z kolei syn Jagiellończyka Zygmunt Stary, wzorem dziadka traktował leśne ostępy jako miejsce najlepsze do odpoczynku. Kazał więc w Starej Białowieży wznieść pałacyk myśliwski, dużo bardziej luksusowy niż ten pozostawiony przez Witolda. Nie mógł przy tym przewidzieć, jakim stanie się dla niego kłopotem to, iż w urokach nieprzebytych kniei zagustuje też jego syn. Królewiczowi Zygmuntowi Augustowi ucieczka na łowy pozwalała ograniczyć do minimum czas, jaki musiał spędzać ze świeżo poślubioną Elżbietą Habsburżanką. Niezbyt lotna, nieśmiała i do tego jeszcze chora na epilepsję żona zupełnie nie pociągała następcy tronu. Zwłaszcza gdy po jednym z polowań w Puszczy Białowieskiej wybrał się do Gieranonów, gdzie poznał młodą wdowę Barbarę Radziwiłłównę. Ten romans miał wstrząsnąć Rzeczpospolitą, choć początkowo Zygmuntowi Augustowi udawało się go skutecznie ukrywać. Kiedy chorowita żona przebywała w Wilnie, on całe miesiące spędzał na polowaniu. Choć jego nadwornego intendenta zastanowiło, czemu musiał sprowadzić do pałacyku w Białowieży dwie puchowe pierzyny oraz dwa urynały, zwane potocznie nocnikami.