Od przyszłego roku w administracji publicznej, w tym samorządach i służbie cywilnej, osoby zarabiające na poziomie płacy minimalnej zyskają nawet 800 zł. Wpływ na to będzie mieć m.in. wzrost ustawowego minimum, a także wyłączenie z niego dodatku stażowego, który maksymalnie może wynieść do 20 proc. płacy zasadniczej. Zarobki osób, które zajmują najniższe stanowiska obsługi i pomocnicze, poszybują znacznie szybciej niż wynagrodzenia innych pracowników zatrudnionych na stanowiskach urzędniczych. Eksperci przestrzegają, że jeśli zapowiedź podwyższenia płacy minimalnej do 4 tys. zł do 2024 r. dojdzie do skutku, to pensje specjalistów mogą być niewiele wyższe lub podobne do pracowników bez wyższego wykształcenia. A taka sytuacja może jeszcze bardziej zachęcić do odchodzenia z administracji i działać demotywująco.
Podwyżki nie dla wszystkich
Od 2009 r. obowiązują przepisy, w których zapisane są tylko minimalne kwoty wynagrodzenia pracowników samorządowych zatrudnionych na podstawie umowy o pracę (w odróżnieniu od tych z wyboru lub powołania – dla nich wciąż określa dodatkowo stawki maksymalne). Z załącznika nr 3 w tabeli 1 rozporządzenia Rady Ministrów z 15 maja 2018 r. w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych (Dz.U. z 2018 r. poz. 936) wynika, że w przyszłym roku na 22 zaszeregowania różnego typu stanowisk tylko trzy ostatnie będą na poziomie płacy minimalnej, czyli od 2,6 do 3 tys. zł. Pozostałych 19 będzie znacznie poniżej. W efekcie lokalni włodarze muszą tym pracownikom podwyższyć wynagrodzenie dwukrotnie – pierwszy raz z powodu wzrostu płacy minimalnej, a drugi – z powodu wyłączenia dodatku stażowego.
– Nie da się tego wyrównywać nagrodami lub innymi dodatkami. Po prostu trzeba zmieniać umowy i podwyższać pensje – zapowiada Zbigniew Mackiewicz, wójt gminy Suwałki.
Jeśli zapowiedzi PiS zostaną zrealizowane, to w 2021 r. tylko najwyższe stanowiska urzędnicze będą mieścić się w ustalonym w rozporządzeniu minimalnym limicie, czyli 3 tys. zł.
– Na prowincji 3 tys. zł jest wynagrodzeniem całkiem przyzwoitym, ale po zmianach tyle będzie zarabiał zarówno woźny, jak i urzędnik z wyższym wykształceniem. Jednak o ile wcześniej miałem możliwość podwyższać specjalistom pensje o tyle, o ile rosła płaca minimalna dla najmniej zarabiających, to w przyszłym roku może to być niemożliwe – mówi Eugeniusz Gołembiewski, burmistrz Kowala. – Szacujemy, że najmniej zarabiający od przyszłego roku średnio będą otrzymać nawet o 800 zł miesięcznie więcej. Doświadczeni urzędnicy będą masowo odchodzić, jeśli okaże się, że zarabiają tylko kilkaset złotych więcej od osób na stanowiskach szeregowych. Już odszedł ode mnie skarbnik do regionalnej izby obrachunkowej i kilka innych osób, bo nie widzą dla siebie w małej gminie perspektyw – dodaje.
Związek Miast Polskich szacuje, że wzrost płacy minimalnej i wyłączenie dodatku stażowego, który wynosi maksymalnie do 20 proc. podstawowej pensji, będzie tylko w przyszłym roku kosztować 1,5 mld zł. Samorządy przyznają, że tak skokowy wzrost płac będzie najbardziej odczuwalny w gminach w terenie. Zapowiadają, że w związku z tym ograniczą zatrudnienie pracowników interwencyjnych, kierowanych z urzędów pracy.
– W przyszłym roku koszty obsługi administracyjnej w samorządach pójdą znacznie do góry. Wiele samorządów będzie musiało skupić się na tym, aby wywiązać się z ustawowych podwyżek, a dla pozostałych nie będzie pieniędzy. Sprzątaczka z 20-letnim stażem będzie zarabiać więcej od młodego urzędnika zatrudnionego tuż po studiach. Taka sytuacja może frustrować – mówi Zbigniew Mackiewicz. – Przy tak szybujących płacach minimalnych nie będzie nikogo stać, aby jednocześnie podwyższać pensje specjalistom, którzy zarabiają tyle, ile ma za cztery lata wynosić płaca minimalna, czyli 4 tys. zł – dodaje.
– Niewątpliwe w całej administracji spłaszczenie płacowe będzie narastać. Nie uciekniemy przed tym, bo budżet państwa nie jest na to przygotowany – wskazuje prof. Stefan Płażek, adwokat, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Według niego jeśli włodarzom będzie zależało na tym, aby zatrzymać u siebie specjalistów, to pozostaje im szukać finansowanych zachęt i przekonywać, że praca w urzędzie daje wciąż większą stabilizację niż w prywatnej firmie.
Więcej frustracji
Z podwyższenia płacy minimalnej z pewnością cieszą się też pracownicy administracji rządowej zatrudnieni w terenie. Z opublikowanego w tym roku sprawozdania szefa służby cywilnej wynika bowiem, że średnie wynagrodzenie w tzw. terenowej administracji zespolonej wynosi niewiele ponad 3,6 tys. zł. Z kolei średnie pensje zasadnicze komend powiatowych wynosiły 2,4 tys. zł.
– Najbardziej ten skokowy wzrost płac negatywnie odczują urzędnicy, których zarobki są na średnim poziomie, czyli wyższe od sprzątaczki, a niższe od kierownika lub dyrektora. Ludzie będą się frustrować. Budżetówce grozi fala roszczeń o podwyższenie pensji dla specjalistów – mówi prof. Jolanta Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego, były członek Rady Służby Cywilnej.
Doktor Jakub Szmit z Uniwersytetu Gdańskiego podkreśla, że element porównania wpływa na to, jak się czujemy. – Swego czasu były robione badania satysfakcji związanej z wynagrodzeniem. Zapytano pracowników, czy woleliby zarabiać 10 tys. zł, gdyby ich sąsiad lub kolega z pracy dostawał 8 tys. zł, czy może bardziej by ich satysfakcjonowała płaca na poziomie 12 tys. zł, ale przy takim założeniu, że sąsiad lub kolega zarabiałby 14 tys. Większość wybierała to pierwsze rozwiązanie, choć w przeliczeniu na złotówki zarobiliby mniej – mówi.
Związkowcy też dostrzegają takie niebezpieczeństwo. – Mam nadzieję, że wraz ze wzrostem płacy minimalnej automatycznie i proporcjonalnie będą rosnąć pensje specjalistów. Nie może być tak, że osoby z doświadczeniem, fachowością i wyższym wykształceniem będą zarabiać podobnie jak nowo zatrudniony urzędnik – oburza się Robert Barabasz, szef NSZZ "Solidarność" w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim. – Nie będziemy się godzić na takie spłaszczanie płacy w administracji – dodaje.