Władze lotniska i policja przekonują, że Polak zachowywał się agresywnie. "Ten mężczyzna rzucał krzesłami, przewrócił własny wózek z bagażem i strącił na ziemię komputer" - twierdzi dowódca kanadyjskiej żandarmerii. Według policji, 40-letni Robert D. wrzeszczał i uderzał w okna.
W sprawie jest wiele niejasności. Według świadków, Polaka otoczyło aż pięciu ochroniarzy. Mundurowi zaś mówią o trzech funkcjonariuszach. Świadkowie relacjonują też, że Roberta D. czterokrotnie porażono prądem. Policja twierdzi, że paralizatora użyto tylko dwa razy.
Przeprowadzona sekcja zwłok nie wyjaśniła przyczyny śmierci Polaka. Zarządzono więc wykonanie dodatkowych testów, w tym badań toksykologicznych.
Tego samego dnia, gdy użyto paralizatora wobec Polaka, w Montrealu policja użyła tej samej broni, by obezwładnić pijanego kierowcę. 39-letni mężczyzna zmarł dwa dni później. Według telewizji CTV, miał atak serca.
Amnesty International w Kanadzie ponowiła apel, by nie używać paralizatorów, zwanych także taserami. Według telewizji CTV, od 2003 roku w Kanadzie aż 17 osób zmarło w wyniku incydentów z użyciem takiej właśnie broni.
Będzie śledztwo w sprawie śmierci Polaka, który zmarł na lotnisku w Vancouver, porażony przez ochroniarzy prądem z paralizatora. Robert D. nie znał angielskiego. Nie mógł porozumieć się z pracownikami lotniska. Zdenerwował się, a ochrona potraktowała go jak niebezpiecznego przestępcę. Mężczyzna zmarł, gdy zakładano mu kajdanki.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama