O molestowaniu dzieci przez księdza Andrzeja, założyciela i dyrektora ogniska dla trudnej młodzieży w Szczecinie, miało wiedzieć trzech biskupów i wielu księży. Jednak latami straszna prawda nie mogła zostać ujawniona.

Reklama

Ksiądz mnie obmacywał

"Przyszedłem do ogniska w 1992 roku. Miałem 15 lat. Ksiądz Andrzej zaprosił mnie do pokoju. Zaczął mnie obmacywać, dotykać po genitaliach, nakłaniał, żebym ja też go dotykał (nie zrobiłem tego, leżałem bezsilnie). Doprowadził mnie do orgazmu. Kiedy wstałem, kazał siebie uderzyć, bo mnie skrzywdził" - to jedno z wyznań podopiecznych Ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie.

Sprawcą wykorzystywania miał być - według "Gazety Wyborczej" - ksiądz Andrzej, założyciel i ówczesny dyrektor ogniska. Chłopcy zwierzyli się wychowawcom, oni zaś w 1995 roku poinformowali biskupa Stanisława Stefanka, któremu podlegała oświata w archidiecezji. Nie uznał ich relacji za wiarygodne. Nie porozmawiał z żadnym z chłopców.



Reklama

p

Biskup: Nie było polecenia, by reagować

Biskup Stefanek, dziś ordynariusz łomżyński, tłumaczy, że nie miał polecenia od arcybiskupa, żeby zająć się tą sprawą. Rozgoryczeni wychowawcy poprosili o pomoc dwóch zakonników. Przyjął ich zwierzchnik Stefanka, arcybiskup Marian Przykucki. "Powiedział, że boleje nad sprawą i pomoże w rozwiązaniu" - wspomina jeden z zakonników.

Reklama

Sprawa jednak nie ruszyła z miejsca. Arcybiskup uwierzył biskupowi Stefankowi i sprawa została umorzona. Arcybiskup co prawda usunął księdza Andrzeja ze stanowiska, ale parę lat później, w 1996 roku, powierzył mu nadzór nad szkołami katolickimi w Szczecinie.

Wychowawcy nie dali za wygraną. W 2003 roku ich zeznania i relacje ofiar spisał dominikanin Marcin Mogielski. Jego zwierzchnik ojciec Maciej Zięba przekazał je obecnemu arcybiskupowi szczecińsko-kamieńskiemu Zygmuntowi Kamińskiemu. Metropolita zajął się sprawą dopiero, gdy wychowawcy zasugerowali, że pójdą do prokuratury. Sąd biskupi przesłuchał tylko dwóch pokrzywdzonych. Ks. Andrzej został odsunięty od oświaty dopiero w 2007 roku. Na odsunięcie miał naciskać senator Jarosław Gowin (dziś poseł PO).

Nikt nie chciał słuchać ofiar

Ksiądz Andrzej tłumaczy się, że "w życiu takich rzeczy nie robił". "Chcę odzyskać nadzór nad diecezjalnym szkolnictwem" - mówi.

Czterej chłopcy, którzy go oskarżyli, są już dorośli. Próbują sobie ułożyć życie, ale przeszłość ich prześladuje. Postępowanie przed sądem biskupim ma zakończyć się w połowie roku.

"Wierzyłem, że arcybiskup Kamiński wszystko wyjaśni. Przed nim zadania nie podjął jego poprzednik - arcybiskup Przykucki i biskup Stefanek. Nikt nie chciał słuchać ofiar, nikt nie próbował im pomóc. A ludziom, którzy dążyli do wyjaśnienia sprawy, powtarzano: nie działajcie na szkodę Kościoła" - mówi "Gazecie Wyborczej" dominikanin Marcin Mogielski - ten, który spisał zeznania ofiar.

Biskup Pieronek: Dziwię się tym zarzutom

"Dziwię się, że Kościołowi stawia się zarzut ukrywania księży pedofilów w związku ze sprawą księdza Andrzeja" - mówi PAP biskup Tadeusz Pieronek.

"Jest sąd biskupi. To jest najnormalniejsza droga, jaką powinno się postępować. Jeżeli ktoś przypisuje sobie prawo do sądzenia bez sądu, to jest nadużycie" - dodał duchowny.

Czy nie widzi nic złego w tym, że księża tuszowali skandal przez lata? "Należy mieć pretensje do hierarchów archidiecezji szczecińskiej" - odpowiada biskup Pieronek.