Rulewski uczestniczył w debacie pt. "Czy Solidarność była monolitem? Frakcje i podziały". Dyskusja odbyła się w Europejskim Centrum Solidarności i została zorganizowana w ramach konferencji "Samorządna Rzeczpospolita" dla upamiętnienia 40. rocznicy I krajowego zjazdu delegatów NSZZ "Solidarność".

Reklama

- Błędem ekipy generała Wojciecha Jaruzelskiego nie było wcale to, że była sojusznikiem Związku Radzieckiego czy przeciwnikiem "Solidarności". Błędem było to, że była to ekipa pozornej, leniwej władzy, która niczego nie chciała zmieniać i reformować. I dlatego dążyła do konfrontacji - ocenił dawny opozycjonista.

Jego zdaniem różnego rodzaju grupy ideowe w „S” nie miały większego znaczenia. - Bo nie były w tamtych czasach racjonalne. Bo, żeby być wówczas racjonalnym, czyli skutecznym, to trzeba było mieć godło "Solidarności" i strukturę "Solidarności", za którą szła masowość. Te wszystkie grupy miały jednak kanapowy charakter. Nie były też w stanie zorganizować żadnego strajku. Nie dysponowały również tak olbrzymią infrastrukturą, jaką miał wówczas związek – mówił lider Regionu Bydgoskiego „S” w latach 1980-81.

"Różnice nie miały znaczenia"

W opinii historyka prof. Wojciecha Polaka z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu istniejące różnice w "Solidarności" nie miały dla społeczeństwa większego znaczenia.

- Odnosiłem wrażenie, że społeczeństwu podziały w Solidarności były dość obojętne. Społeczeństwo kierowało się pewnymi hasłami związanymi z "Solidarnością". Miało zaufanie do liderów, włącznie z Lechem Wałęsą, ale także liderów regionalnych, którzy byli autorytetami czy niektórych liderów krajowych podziemia. Opinia przeciętnego obywatela była taka, że na pluralizm przyjdzie w pełni czas, jak załatwimy wyrafinowanego i brutalnego wroga numer jeden, tę komunę, i wtedy będzie demokracja - uzasadnił historyk.

Dr Tomasz Kozłowski z Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej przyznał, że "Solidarność" była "bardzo pojemną organizacją". - Pod jej skrzydłami schronili się i działali ludzie o bardzo różnych poglądach. Solidarność firmowała bardzo wiele różnych prac, nie tylko walkę o kwestie socjalne czy społeczne, ale też walkę o więźniów politycznych - wyjaśnił.

Reklama

Jego zdaniem w "Solidarności" istniała tylko jedna frakcja rozumiana jako zorganizowana grupa o własnym celu. - Taką frakcją był trochę dziś zapomniany MKR (Międzyzakładowa Komisja Robotnicza) kierowany przez Jarosława Sienkiewicza. To była struktura, która powstała w sierpniu 1980 r. Jarosław Sienkiewicz był liderem, który przynajmniej jesienią 1980 r. miał ambicję współzawodniczyć nawet z Lechem Wałęsą o przywództwo nad związkiem. I to, co wyróżniało tę strukturę, która swoją drogą była bardzo ekspansywna, był postulat daleko idącego kompromisu z władzami - mówił Kozłowski.

W ocenie historyka taki ugodowy program nie miał związku z zarzutami stawianymi liderowi MKR przez niektóre osoby o bycie agentem Służby Bezpieczeństwa.

- Moim zdaniem nie jest to prawdą. Żadne dokumenty na to nie wskazują, że Jarosław Sienkiewicz był tajnym współpracownikiem. Natomiast był on politykiem, który miał wizję taką, że związek powinien wyglądać inaczej, powinien się dogadać z władzami i zostać w jakiś sposób wkomponowany w system. Zresztą, po drugiej stronie znalazł on bardzo zręcznego partnera, którym był Andrzej Żabiński - ocenił.