Waraniecki wziął wczoraj udział w międzynarodowej konferencji poświęconej współpracy Unii z sąsiadami z południa i wschodu, choć tylko na prawach obserwatora.

"Umówiliśmy się, że nie będzie zabierać głosu, nie spotka się też z żadnym z ministrów spraw zagranicznych Unii. Białoruski reżim łamie prawa człowieka i reguły demokracji. Nie może więc na pełnych prawach uczestniczyć w unijnej polityce sąsiedztwa" - tłumaczy DZIENNIKOWI rzeczniczka ds. zagranicznych Komisji Europejskiej Christiane Hohmann.

Mimo tych zapewnień przyjazd Waranieckiego jest zwrotem o 180 stopni w dotychczasowej polityce Unii. Do tej pory na utrwalanie przez Łukaszenkę dyktatury odpowiedzią była coraz dalej idąca izolacja. Wspólnota m.in. wstrzymała programy pomocy, przestała wydawać wizy wjazdowe dla białoruskich polityków.

Reklama

Dlaczego zatem Bruksela zmieniła front? Thomas Gomart, ekspert ds. stosunków z krajami WNP we Francuskim Instytutcie Spraw Międzynarodowych (IFRI) nie ma wątpliwości: dotychczasowa strategia Unii zakończyła się pełną porażką. Nie tylko od 13 lat w Mińsku niepodzielnie rządzi Łukaszenka, a na dodatek z powodu napiętych stosunków między Mińskiem a Moskwą ryzyko wstrzymania przez Białoruś tranzytu ropy stwarza zagrożenie dla zaopatrzenia samej Unii.

"Niemcy, Francja, Wielka Brytania zdały sobie sprawę, że Białoruś nie jest zwykłą gubernią rosyjską. I że potrzebny jest nowy pomysł na politykę wobec Łukaszenki: mnożenie kontaktów i stopniowe rozmycie reżimu" - mówi DZIENNIKOWI Gomart.

Reklama

Taką opinię potwierdza Hohmann. "Chcemy pokazać Białorusinom, co tracą, łamiąc demokrację i prawa człowieka" - mówi nam unijna rzeczniczka wskazując m.in. na umowy o liberalizacji handlu czy ułatwienia w wydawaniu wiz, dających prawo do pracy na terenie UE.

Zaproszenia dla Waranieckiego to osobisty pomysł komisarz ds. zagranicznych UE Benity Ferrero-Waldner. Nawet nie szukała dla niego aprobaty w stolicach Wspólnoty. Zreszta była minister spraw zagranicznych Austrii ma doświadczenie w kontaktach z dyktaturami: niedawno odegrała kluczową rolę w uwolnieniu bułgarskich pielęgniarek przetrzymywanych przez Muammara Kaddafiego, a wcześniej kierowała dyplomacją, gdy w skład austriackiej koalicji rządowej wchodziła skrajnie prawicowa Partia Wolności Joerga Haidera.

Nowy kurs Unii dobrze przyjmują państwa do niej należące, a przede wszystkim Polska. Po długiej przerwie do Mińska wkrótce wróci polski ambasador, a od 10 grudnia zacznie z naszego kraju nadawać program telewizyjny po białorusku. - Musimy mieć kanały komunikacyjne z Białorusią. Dobrze życzymy narodowi białoruskiemu i popieramy kierunek europejski dla Białorusi. Przyjazd Waranieckiego do Brukseli to dobry znak - zapewnia DZIENNIK rzecznik MSZ, Robert Szaniawski.

Reklama



Talaga: Warunkowa współpraca z reżimem będzie bardziej owocna


Andrzej Talaga, szef działu świat DZIENNIKA: Białoruś jest naszym sąsiadem, państwem o silnej armii i rozwijającej się gospodarce. Tymczasem nasze relacje z nią przypominają stosunki z jakimś kraikiem w Afryce. Polityka Warszawy wobec Mińska znalazła się w martwym punkcie. Z jednej strony chcielibyśmy przemian w tym kraju, z drugiej - nie bardzo wiemy, jak do nich doprowadzić. Popieranie opozycji na niewiele się zdało, z kolei układać się z Aleksandrem Łukaszenką nie bardzo nam wypada.

Przez lata nasza polityka na "froncie białoruskim" była klarowna - chcieliśmy, aby Białoruś stała się państwem demokratycznym i prozachodnim, naszym marzeniem było wyrwanie jej spod kurateli Rosji i ze szponów Łukaszenki.

Dlatego popieraliśmy opozycję i występowaliśmy na forum UE o izolowanie reżimu, dlatego uruchamiamy w ramach telewizji publicznej białoruski program. Jednak nasze działania ani o krok nie przybliżają Białorusi do Europy. W politce zagranicznej warto konfrontować idealistyczne założenia z rzeczywistością. Reżimowi Łukaszenki daleko do krwawej dyktatury czy totalitaryzmu.

Społeczeństwo, jak się wydaje, popiera prezydenta, a represje polityczne mają ograniczony charakter. Gospodarka rozwija się w tempie 9 procent rocznie, nie ma opóźnień z wypłatami pensji i emerytur. Słowem - da się tam żyć. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego w maju przez litewski ośrodek IISEPS, na Łukaszenkę głosowałoby 50 proc. wyborców, trudno więc mówić, że jest tyranem. Białorusini cały czas mają w pamięci okres demokracji i liberalizacji gospodarki w Rosji za Jelcyna, który oznaczał zapaść cywilizacyjną i rozkład państwa. Nie chcą powtórki takiego scenariusza u siebie.

Co w takiej sytuacji można zrobić? Na przykład warunkowo nawiązywać stosunki z reżimem, jak czyni to Unia Europejska. Grać na jego erozję i cywilizowanie się, proponować konkretne nagrody - gospodarcze, polityczne - w zamian za poluzowanie sankcji dla opozycji i wolnych mediów. Traktować Mińsk jak trudnego partnera, a nie wroga.

Ale jednocześnie stawiać mu twarde warunki. Białoruś zagrożona przez rosyjską politykę energetyczną szuka sposobu na przełamanie izolacji, chce dialogu z UE i Polską. Pomóżmy jej w tym, zróbmy to zanim ubiegną nas inni.

To my, a nie Niemcy, powinniśmy być dla Mińska bramą na zachód. Możemy się nią stać, jeśli porzucimy wymachiwanie demokratyczną szabelką i weźmiemy się za solidną realpolitik. Skoro chcemy coś zrobić dla praw człowieka na Białorusi, nakłońmy reżim na drodze negocjacji, by je szanował. Zaoferujmy mu coś w zamian, np. zdjęcie sankcji wizowych wobec jego członków. W ten sposób zrobimy znacznie więcej dla sprawy, niż ciągle go potępiając. Przynajmiej spróbujmy