Wszyscy - ministrowie, posłowie, aktorzy i reporterzy - wpatrzeni w smartfony, na które mimo ciszy wyborczej nadchodziły wiadomości od tajnych informatorów z wynikami sondaży. Jedni dostawali je zgrabnym szyfrem: „Rany boskie! Budyń wyprzedził bigos!”. Inni mówili wprost: „Komorowski przegrywa”- relacjonuje Paweł Reszka przebieg feralnego dla prezydenta wieczoru wyborczego, jaki odbywał się na Stadionie Narodowym.

Reklama

Jak dodaje dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", wieczór ten dobiegł końca równie szybko jak się zaczął.

Gdy tylko prezydent skończył przemawiać, zaczął się exodus. Sygnał do odwrotu dał sam Komorowski - wziąwszy małżonkę pod rękę, wymaszerował ze stadionu po siedmiu minutach. Za nim podążyła pani premier, oganiając się od reporterów. Po kwadransie sala świeciła pustkami. Widziałem wiele wieczorów wyborczych, ale żadnego, z którego by tak szybko zmykano - pisze Reszka i poświęca uwagę incydentowi - jak go nazywa - z reżyserem Andrzejem Wajdą, jednym z członków komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego.

Gdzieś z tyłu, w tłumie, stał Andrzej Wajda, oparty o balkonik, dzięki któremu starszym osobom łatwiej się poruszać. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Dopiero po dłuższej chwili - jak się zdaje z powodu interwencji byłego ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego - reżyserowi zaproponowano krzesło - opisuje tę sprawę dziennikarz "Tygodnika Powszechnego". - Niby incydent, ale sporo mówi o tym, jak wyglądała organizacja wieczoru i całej kampanii - dodaje Paweł Reszka.