p

Tadeusz Drewnowski*

Maria Dąbrowska i Żydzi

Kwestia żydowska u Dąbrowskiej jest wciąż kwestią niejasną i sporną. Wydanie dzienników pobudziło jeszcze rozbieżności zdań na ten temat. Jedni uważają pisarkę za (niekiedy zakamuflowaną) antysemitkę, inni uznają za wypróbowaną przyjaciółkę i obrończynię Żydów i oburzają się tymi pomówieniami. Niedawno Hanna Kirchner na sesji naukowej Żydowskiego Instytutu Historycznego omówiła pod tym kątem m.in. pisarstwo Marii Dąbrowskiej i wystawiła jej na nowo świadectwo moralności. Ale czy w tych prostych kategoriach - anty- czy filosemityzmu - da się rozważyć istotny i zawiły wątek tego pisarstwa?

Reklama

Sprawa żydowska nurtowała Dąbrowską od czasu młodości. W 1913 roku zamieszcza ona w warszawskiej "Prawdzie" obszerne kilkuodcinkowe omówienie rozprawy Wernera Sombarta, wrocławskiego i berlińskiego profesora socjologii, któremu liberalizm nie przeszkodził w końcu życia, a na początku II wojny światowej pogodzić się z nazizmem. Prócz rzutu oka na historię Żydów, referowana rozprawa dotyczy diaspory niemieckiej, a zwłaszcza typu niemieckiego Żyda-kapitalisty, a więc w niewielkim stopniu odnosiła się do sytuacji Żydów w Polsce.

Inny sygnał tych zainteresowań dostrzec można w świeżo wydanej przez Ewę Głębicką korespondencji młodej Marii - wówczas jeszcze Szumskiej - pochodzącej z Russowa, z radomianinem Marianem Dąbrowskim, przed I wojną światową emisariuszem PPS za granicą. Otóż w ich listach, rzadko wprawdzie, ale jednak zaczyna się przy wspominanych osobach zaznaczać żydowskie pochodzenie, co następnie przejdzie w zwyczaj w dziennikach Dąbrowskiej (im dalej, tym częściej). Początkowo są to jakby informacje neutralne, tak jak często mówiło się na wsi czy w miasteczku; z czasem stają się one wieloznacznie aluzyjne, dość często odbierane jako "liczenie Żydów", obsesyjnie antysemickie.

Stanowisko dojrzałej Dąbrowskiej w sprawach narodowych określić można jako polonocentryczne. Nie jest to stanowisko nacjonalistyczne. W latach 30., przeciwna prawicy, Dąbrowska głosiła, że wskrzeszona Polska upadnie wskutek nierozwiązanej kwestii chłopskiej (niezrealizowana ustawa o reformie rolnej) oraz z powodu stosunku do mniejszości narodowych. W tej drugiej angażowała się w walce o prawa obywatelskie przede wszystkim Białorusinów i Ukraińców, sprzyjała rozwojowi ich szkolnictwa i kultury, a później, po wojnie, oddanie im ziem wschodnich (w zamian za zachodnie) uważała za akt bolesny, lecz konieczny i sprawiedliwy.

Reklama

Ciekawe, że Dąbrowska kwestii żydowskiej nie rozpatrywała w kategoriach mniejszości. Spośród tendencji, jakie występowały w diasporze w Polsce (starozakonni - syjonizm - Bund), najwięcej zrozumienia okazywała syjonizmowi, który miał jednak ograniczone perspektywy. Alternatywą dla ludności żydowskiej była albo asymilacja, albo mało realna wówczas na większą skalę emigracja do Palestyny. Przerażenie Dąbrowskiej, podobnie jak Słonimskiego, budziły zamknięte kulturowo getta żydowskie (por. opisana w dzienniku wyprawa do Jampola). Nie wierzyła w zeświecczenie i uobywatelnienie masy żydowskiej biedoty.

Natomiast z całą siłą występowała przeciw wszystkiemu, co stawało na przeszkodzie procesowi asymilacji. Najgłośniejszym bodaj wystąpieniem publicystycznym Dąbrowskiej w Polsce międzywojennej - obok znanego i świetnego studium "Rozdroże" - był niewielki artykuł "Doroczny wstyd" w "Dzienniku Popularnym", gdzie walczyła z gettem ławkowym na wyższych uczelniach jako hańbą kultury polskiej. Miał on wiele przedruków i ogromny odzew, przeważnie wściekle antysemicki (B. Anlen zebrał spory tom wycinków prasowych, który wart jest publikacji). Oczywiście, pisarka skora była do zażegnywania konfliktów (jako prezeska warszawskiego oddziału ZZLP stara się opanować awanturę wokół lekarzy, tak by nie pozostawać przy monopolu żydowskim). Jej liczne przyjaźnie żydowskie nie miały, jak to się często zdarzało, charakteru alibi i wykluczały wszelkie uprzedzenia. Postawa Dąbrowskiej budziła widać wśród Żydów szacunek, skoro nieoficjalny prezydent Palestyny A. L. Jaffe w połowie lat 30. odwiedził w Warszawie Dąbrowską i Stempowskiego.

Dopiero okupacja hitlerowska postawiła kwestię żydowską w centrum tragedii. Zdumiewano się, że w ograniczonych wprawdzie (ze względów bezpieczeństwa), lecz skrupulatnych dziennikach okupacyjnych Dąbrowskiej losowi Żydów, walce i śmierci warszawskiego getta poświęca się tak mało uwagi. Zresztą sprawa nie sprowadzała się do proporcji. Gdy przygotowując drugie ich wydanie (bez cenzury) chciałem dzienniki do 1945 roku publikować in extenso, prof. Czesław Hernas stanowczo się temu przeciwstawił. Jako kustoszowi trudno mu się było dziwić.

Naturalnie dzienniki Dąbrowskiej w rozmaitych wzmiankach świadczą o ochronie i pomocy, jakiej Dąbrowska udziela swym przyjaciołom i znajomym, którzy z racji żydowskiego pochodzenia znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Odnotowuje też historię powstania w getcie, która rozgrywała się na oczach całej Warszawy. Przy tym jednak, na tle głównie prywatnych i opisowych dzienników wojennych, dwa passusy dotyczące właśnie spraw żydowskich rzucają się w oczy swą ogólnością i drastycznością.

W pierwszym (z 27 maja 1944 roku, a więc kiedy wszystko już się dokonało) w niejasnych okolicznościach (po spotkaniu z panią J. i na wiadomość o N. - inicjały nierozszyfrowane) Dąbrowska wybucha: "Jezus Maria, jak ja drżę, że zwycięstwo bolszewicko-angielskie [sic!] mogłoby wydać znowu Polskę w ręce Żydów. Na myśl, że nasze miasteczka mogłyby się znów zamrowić tym posępnym czarnym tłumem - wszystko nam z rąk wydzierającym - znowu dreszcz mnie przechodzi i żyć się nie chce".

Drugi passus, w kilka dni później (4 czerwca 1944), traktuje o rozmowie w gronie bliskich jej i światłych osób na temat tajemniczych procesów w społeczeństwie polskim w Generalnej Guberni: wzrastaniu zamożności i szerszej niż za niepodległości edukacji młodzieży - i prowadzi do konkluzji: "Wielu ludzi przypisuje to zniknięciu Żydów i - mimo że straszno się (wobec sposobu nieludzkiego, w jaki zniknęli) do tego przyznać - sądzę, że mają rację. Wbrew obawom, czy i jak Polska dałaby sobie radę bez Żydów - myślę, że rozkwitnęłaby bez nich jak miraż".

Obydwa te zapisy pod piórem Dąbrowskiej są niepojęte. Nie tylko dlatego, że są wyzywająco sprzeczne z jej postawą, z jej etyką i wrażliwością. Przede wszystkim dlatego, że świadczą o utracie jej bystrości i realizmu (polskie miasteczka nie miały się już wówczas kim zamrowić!). I że ulegały tak prymitywnej, nigdy u niej niespotykanej mitologii (światowy spisek bolszewicko-angielski, natychmiastowe i zbawienne rezultaty Holocaustu w Polsce).

Nie dadzą się więc niczym usprawiedliwić. Warto jednak dodać, że nie były to wówczas jedyne z jej strony zaskoczenia. Już nie w poglądach i diagnozach, lecz w zasadach postępowania, w decyzjach życiowych. Trzy miesiące później, przy końcu Powstania Warszawskiego Dąbrowska (sama wprawdzie ze złamaną ręką) pozostawia swą najukochańszą siostrę umierającą w powstańczym szpitalu i wychodzi z Warszawy, czego nie będzie sobie mogła wybaczyć. Wkrótce, 29 grudnia 1944, napisze: "Był to zupełny zapad nerwowy - najpodlejsza chwila mojego życia". Ale ten "zapad" w ostrzejszym czy lżejszym natężeniu trwa już właściwie od kwietnia tego roku, od pierwszych wiadomości o śmierci najbliższej przyjaciółki Stanisławy Blumenfeldowej we Lwowie, które nakładają się na śmierć warszawskiego getta. Dąbrowska, która dzielnie trzymała się w ryzach, rozprzęga się w swym domu kobiet i spada na psychiczne dno.

Prócz podłoża psychicznego do tej aberracji Dąbrowskiej prowadził też błąd myślowy. Jak wspominałem, rozstrzygnięcia kwestii żydowskiej w Polsce upatrywała ona w rozwiązaniach skrajnych: albo asymilacja, albo emigracja. Odrzucała rozwiązanie trzecie, bundowskie, polegające na perspektywie tworzenia w obrębie Polski światłej i lojalnej mniejszości - obywateli polskich narodowości żydowskiej. Uważała, że świeżo odrodzona Polska była zbyt słaba, by pozwolić sobie na podobne rozwiązanie. Optowała za państwem jednonarodowym, które w przedwojennym układzie nie było możliwe do zrealizowania. W tej sytuacji - jej zdaniem - bez wyjścia, straszna zbrodnia okazywała się wyjściem.

Do spraw tych, tak drastycznie poruszonych podczas wojny, Dąbrowska nie nawiązywała po wojnie, być może wskutek tego, że dzienniki z lat 1938-46 nie zostały przez nią przepisane, co nawet diarystce utrudniało obcowanie z nimi. W ogóle jednak sytuacja Polski zmienia się tak radykalnie, że próżno szukać w powojennych dziennikach ogólniejszych rozważań w kwestii żydowskiej. Po staremu przyjaźni się z pisarzami, zwłaszcza żydowskiego pochodzenia. Czasem wraca do entuzjastycznego powitania przez Żydów w 1939 roku Armii Czerwonej na wschodzie Polski, co uważa za nielojalność. Być może fakty te uczulały ją na częsty udział osób żydowskiego pochodzenia w aparacie władzy. Zdarza się, że wyśmiewa Żydów emigrujących do Izraela ("wieją z Polski"). Co prawda (po pogromach tuż powojennych) za jej życia wzbierał dopiero na nowo problem żydowski w Polsce Ludowej: antysemityzm bez Żydów czy z ich śladową obecnością, wzmacnianą przez "Żydów doloris causa", oraz urzędowy antysemityzm pseudosocjalistycznego państwa, który wybuchnie w latach 1967-68. Marca Dąbrowska nie dożyła i nietrudno przewidzieć, jak potępiająco by się do niego odniosła. Jedyną właściwie sprawą, która w dziennikach wskazywała na tlącą się wciąż w niej nierozwiązaną kwestię, były te gnębiące ją wskazania: Żyd, Żyd...

W twórczości sprawą żydowską najszerzej zajmuje się Dąbrowska w "Przygodach człowieka myślącego". Całe dwa rozdziały (XX i XXII) osnute są na jej kanwie. Obydwa - niezależnie od tego, kiedy powstały ich pomysły i bruliony - były ostatnimi tekstami powieści, napisanymi w 1963 roku (na dwa lata przed śmiercią) już po przerwaniu jej druku w "Przeglądzie Kulturalnym". Pierwszy z nich traktuje o zaścianku w Zadrach na Podlasiu (w dziennikach autentyczne Lipki), gdzie przyjaznemu współżyciu z Żydami kładzie kres nagły wybuch brutalnej wojny handlowej, wskutek czego wynoszą się oni na wschód, do Skorupianów. "Barbarzyński antysemityzm - komentuje się to wydarzenie w powieści - zawsze do nas przychodzi z zewnątrz, to ze wschodu, to dla odmiany z zachodu".

Kolejny rozdział przynosi największą w "Przygodach..." dyskusję (w guście tych, jakie odbywały się w "Nocach i dniach") o antysemityzmie toczoną we Lwowie 1940 roku. Jest to dyskusja w salonie Ersztynów, żyjących w kręgu starej wysokiej kultury niemieckiej, wśród których nie brakowało ludzi wybitnych umysłowo i przedsiębiorczych, określanych jako "kosmopolityczna burżuazja". (Obok niej pojawia się w powieści nader sympatyczna postać Ancki vel Kedaja - Żyda, świetnego animatora, pomocnika i mediatora, podobna pod pewnymi względami i do Arkuszowej, i do Szymszela z "Nocy i dni", lecz jest to postać całkiem epizodyczna). W powieściowej dyskusji najważniejsze głosy należą do Marii Ersztynowej (wyraźnie identyfikowanej ze Stanisławą Blumenfeldową) jako rodzinnej renegatki, wyrzucającej temu środowisku niegodziwy egoizm wobec przybranej ojczyzny, oraz Józefa Tomyskiego, który w szerszym, już niezlokalizowanym rodzinnie planie przeraźliwie gorzko i ryzykownie (jak podkreśla autorka) podsumowuje ją: "I ta wojna nie pogodzi tych Żydów, którzy się cieszą, że Hitler dosolił Polakom, z tymi Polakami, którzy się cieszą, że Hitler zrobił porządek z Żydami. A ten gatunek nadaje charakter i barwę obu stronom". Te słowa Tomyskiego-Stempowskiego, skierowane jakby przeciw wypowiedzi Dąbrowskiej z dziennika z 1944 roku, w jej powieści mogą być poczytane jako samokrytyka.

Jeśli miałbym poszukiwać w "Przygodach..." najbardziej ważkiego i osobistego zdania pisarki w tej sprawie, upatrywałbym go również w słowach Tomyskiego, który w tej gęstwie personifikacji niejednokrotnie staje się jej porte-parole: "Klęski się szerzą i żadnej moja niebezpieczna wolność nie zlikwiduje. Ten mur (...) posępna hańba czasu (...) ghetto! Jest coś ohydnego w słowie <<mur>>. Mur - widzialny czy niewidzialny - to strach, nienawiść, pogarda, to sromotne <<w pysk>> dla nas wszystkich. Zamurowani...".

Dąbrowska napisała o kwestii żydowskiej w Polsce wiele rzeczy znaczących, zwłaszcza przed wojną, ale w momencie klęski ostatecznej nie potrafiła jej sprostać. Nie tylko w swej powieści ani swej okupacyjnej publicystyce w "Polska walczy" nie obaliła niewidzialnego muru. Więcej! W rok później w dziennikach w pseudoracjonalnym stylu napisała coś bliskiego temu, co w "Przygodach człowieka myślącego" sama potępiła...

W roku 1960 Dąbrowska niespodziewanie popadła w zatarg z Towarzystwem Żydów Kaliskich w Tel Awiwie. Zwróciło się ono do pisarki z prośbą o wspomnienie do księgi pamiątkowej, które mimo choroby napisała. W liście Towarzystwa w tej sprawie dano też wyraz rozczarowaniu, że w obchodach 1800-lecia miasta i w rozpoczętej jego monografii (wydawał ją prof. Aleksander Gieysztor) nie pamięta się o śmierci 26 tys. żydowskich obywateli Kalisza. Przesyłając swe wspomnienie, Dąbrowska nawiązała do tych żalów, wskazując na zamieszczone tam studium o Statucie Kaliskim dla Żydów z 1264 roku i obiecując przypomnienie "dalszej historii" komu należy (w dwóch następnych tomach "XVIII wieków Kalisza" tej niewątpliwej luki nie wypełniono). Dąbrowska dodawała: "Proszę też nie pisać: <<Miłość była, niestety, jednostronna>>. Bywała miłość, bywała i nienawiść - z obu stron. (...) Musimy mówić chyba o tym bez kompleksów...". Rezultat tej korespondencji był taki, że wspomnienie "To, co pamiętam" nie ukazało się w kaliskim "pinkasie" (w 1985 roku wydrukowała je "Ziemia Kaliska"), a kontakt pisarki z podziwianym Kalish House w Izraelu urwał się.

Polski dialog literacki z judaizmem po Holocauście nie okazywał się ani prosty, ani oczywisty. Wprawdzie literatura polska o losach Żydów jest bodaj najbogatsza ze wszystkich literatur (z żydowską włącznie), to właśnie nam jako bezpośrednim świadkom, a po części i ofiarom tej samej niebywałej zbrodni, i to dokonywanej na naszej ziemi - tym trudniej przychodziło wyróżnić i docenić to, co było jej właściwością wyłącznie żydowską. Zjawisko Holocaustu: rasowej zagłady całego narodu przy pomocy najnowocześniejszej techniki - udawało się literaturze polskiej uchwycić w miarę zdobywania głębszej perspektywy: u Borowskiego, Rudnickiego, Nałkowskiej, Różewicza, Wojdowskiego, Ficowskiego, Kamieńskiej, Grynberga... A więc przeważnie dopiero z czasem, a raczej zważywszy exodus niedobitków Holocaustu z naszego kraju - jak to powiedział poeta - poniewczasie.

Właściwie - obok współczesnych żydowskich filozofów - jedynemu Polakowi udało się tę sprawę uchwycić w pełni, a nawet w tym śmiertelnym kręgu ukazać światło wyjścia. Był to głos odradzającego się Kościoła rzymskokatolickiego, który wcześniej w dziele rozplenienia się w świecie antysemityzmu nie był bez winy. Papież Jan Paweł II Holocaust ujmuje w dwóch porządkach: prehistorii religii oraz współczesnego "Endlösung". W pierwszym porządku z płaszczyzny czysto religijnej przechodzi do rozumowania ogólnokulturowego: "Mały naród między wielkimi imperiami pogańskimi, które przewyższają go wspaniałością swej kultury, swój początek wywodzi z faktu wybrania go przez Boga. (...) Ci, którzy uważają fakt, iż Jezus był Żydem i żył w środowisku żydowskim, za przypadkowy kontekst kulturowy, który można zastąpić inną tradycją i rozpatrywać postać Jezusa w oderwaniu od niego, nie tylko rozumieją błędnie sens historii, ale - co więcej - podważają istotę prawdy o wcieleniu, uniemożliwiają prawidłowe pojmowanie inkulturacji". Z tego powodu Kościół nazywa naród żydowski "naszymi starszymi braćmi". I być może jemu uda się wreszcie przezwyciężyć uporczywy wciąż antysemityzm.

Papież głosi nie tylko historyczne przymierze z narodem żydowskim, ale i wzywa do wspólnego przeżycia XX-wiecznego doświadczenia Holocaustu. Antysemityzm jest w tym ujęciu wielkim grzechem przeciw ludzkości, gdyż - jak każda nienawiść rasowa - prowadzi do podeptania człowieczeństwa, od czego przy współczesnych technikach tylko krok do zagłady.

I wzywa Kościół w obliczu tej niemającej precedensu zbrodni zabijania całego narodu do odrzucenia krzywdzących stereotypów, schematów i wzajemnych uprzedzeń, które nieraz były "wpisane w struktury myślenia i obyczajów".

Jakkolwiek sprawa Holocaustu jest na wskroś uniwersalna, papież z Polski nie kryje się ze szczególnym stosunkiem do Żydów, bo - jak pisze - "razem z Wami przeżył to wszystko tu, na tej ziemi", i to "w duchu głębokiej solidarności". I zwracając się do Polaków, podkreśla, że nie tylko naoczna znajomość wydarzeń, ale wspólne doświadczenia muszą wywoływać wśród nas szczególną solidarność, gdyż byliśmy na tej samej drodze.

To, co Dąbrowska napisała o Żydach, robi wrażenie, jakby powstało w erze przedholocaustowej i w jakiejś mierze wynikało z jej struktur myślenia i obyczajów. Polonocentryzm okazał się zbyt wąską perspektywą dla zrozumienia Holocaustu. Dąbrowska miała rację, że Polacy i Żydzi mają mówić ze sobą bez kompleksów, bo tylko tak warto mówić. Ale zarazem po ludzku i z "głęboką solidarnością" wobec nieporównanie więcej od nas poszkodowanych

Tadeusz Drewnowski

p

*Tadeusz Drewnowski, ur. 1926, badacz literatury, pisarz, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autor m.in. "Ucieczki z kamiennego świata", "Rzeczy russowskiej", "Walki o oddech". Prowadził badania dotyczące m.in. biografii i twórczości Marii Dąbrowskiej i Tadeusza Borowskiego, jest także edytorem ich dzieł. W "Europie" nr 9 z 2 marca ub.r. opublikowaliśmy tekst Drewnowskiego "Podziemne państwo pisarzy".

p

"Bywała miłość i nienawiść z obu stron"

Wybrany przez Tadeusza Drewnowskiego fragment korespondencji pomiędzy Stowarzyszeniem Żydów Kaliskich w Izraelu a Marią Dąbrowską (z 1960 roku) ilustruje ówczesne trudności związane z wypracowaniem właściwego języka polsko-żydowskiego dialogu.

List Stowarzyszenia Żydów Kaliskich (Izrael) do Marii Dąbrowskiej (Warszawa)

Tel Aviv, 25 VI 1960

Wielce Czcigodna Pani

Podpisany niżej Komitet Wydania Księgi poświęconej pamięci Żydów miasta Kalisza pozwala sobie zwrócić się do Sz. Pani z następującym apelem. Przystępujemy do wydania Księgi Pamiątkowej dla upamiętnienia wielkiej, tysiąc blisko lat istniejącej Gminy Żydowskiej w Kaliszu, której żywot został w tak brutalny i barbarzyński sposób bezpowrotnie przerwany. Chcemy utrwalić dla potomnych zarówno historię przeszło 30 pokoleń Żydów, jak również i ten żydowski Kalisz, który żyje jeszcze we wspomnieniach garstki pozostałych z zagłady.

Zdajemy sobie sprawę, że niedługo, a nie pozostanie nikt, kto by mógł bezpośrednio świadczyć o przodującym życiu wielkiego środowiska żydowskiego, zniszczonego tak nagle. Przypuszczamy, że wypełniamy lukę w monografiach, wydawanych obecnie w Polsce w związku z 1800-leciem Kalisza, nie mamy bowiem podstaw do mniemania, aby Żydom kaliskim udzielono zbyt wiele uwagi.

Boli nas i gniewa, że w prospekcie reklamującym 1800-lecie Kalisza mowa jest o tym, że Kalisz liczył przed wojną 80 tysięcy mieszkańców - obecnie 70 tysięcy, że miasto mało ucierpiało w okresie wojny, jakby to zagłada 26 tysięcy mieszkańców (1/3 jego obywateli) nie stanowiła żadnej straty.

Może kiedyś, kiedy miną czasy uprzedzeń i niechęci, jakiś polski doktorant szukający oryginalnego tematu sięgnie do naszej księgi, aby znaleźć natchnienie do swej pracy w opisie życia egzotycznego środowiska, mieszczącego się w ciągu 10 wieków w samym sercu Polski.

Pragnąc w jak najbardziej wszechstronny sposób oddać wszystko to, co się jeszcze da z ust bezpośrednio żyjących świadków, z wdzięcznością powitamy wypowiedź przedstawiciela inteligencji polskiej, której kontakty z żydostwem kaliskim nie ograniczały się chyba do usług Arkuszowej lub do zakupów w sklepie Czarnożyła.

O związku zaś Żydów z kulturą polską świadczy chyba dobitnie fakt, że pierwsza ochronka dla dzieci żydowskich powstała jeszcze w roku 1910 została nazwana przez swoich żydowskich założycieli imieniem Elizy Orzeszkowej. Niestety, jak to zwykle u Żydów bywało - miłość była jednostronna.

W związku z powyższym pozwalam sobie zwrócić się do Łaskawej Pani z apelem o zaszczycenie naszej Księgi Pamiątkowej wspomnieniami na interesujący nas temat. Okupant hitlerowski szczególnie pastwił się nad pokoleniem Barbary i Bogumiła, tak nam bliskim pokoleniem naszych ojców i dziadków. Mamy niezłomną nadzieję, że nie spotkamy się z odmową. Będziemy również ogromnie wdzięczni, jeśli zechce Sz. Pani zainteresować innych przedstawicieli inteligencji polskiej, mogących się wypowiedzieć w powyższej sprawie.

Wszystkie wypowiedzi ogłosimy w oryginale, jak również w językach hebrajskim i żydowskim w tłumaczeniu literackim.

Polecając się względom Łaskawej Pani, łączymy wyrazy głębokiego szacunku.

Za Komitet Redakcyjny

/-/ I. Holc























List Marii Dąbrowskiej do Stowarzyszenia Żydów Kaliskich

Warszawa 20 VII 1960

Szanowni i Drodzy Państwo

Dziękuję najuprzejmiej za list z 25 VI i stosownie do wyrażonej w nim prośby przesyłam parę moich słów do Księgi poświęconej pamięci Żydów Kaliskich. Wspomnienia te są raczej krótkie, luźne i wątłe, głównie z powodu stanu mojego zdrowia. Jestem po ciężkiej dwumiesięcznej chorobie, niedawno wróciłam z kliniki i z trudem przychodzę do siebie, nie mam jeszcze sił do podjęcia przerwanej pracy pisarskiej.

Wracając do Waszego listu, to ze zdania, że "miasto nie zostało zniszczone", proszę nie wnioskować, że "zagłady 26 tysięcy mieszkańców nie uważa się za stratę". To zdanie oznacza po prostu, że miasto nie zostało zniszczone. W samej rzeczy nie było tam żadnych tzw. działań wojennych. Do prospektów uroczystościowych nie należy, jak myślę, przywiązywać zbyt wielkiej wagi ani wymagać od ich autorów szczególnej akuratności. Piszecie ponadto, że "nie macie podstawy do mniemania, aby Żydom Kaliskim udzielono zbyt wiele uwagi w monografiach wydawanych obecnie w Polsce w związku z 1800-leciem Kalisza". Nie ma jednak i podstaw do mniemania, że o nich zapomniano.

Nie biorę udziału w organizowaniu obchodów 1800-lecia Kalisza i nie znam całego dorobku wydawniczego z nimi związanego. Ale kiedy ofiarowano mi pierwszy tom pięknego wydawnictwa "Osiemnaście wieków Kalisza", to znalazłam w nim studium Józefa Sieradzkiego pt. "Bolesława Pobożnego Statut Kaliski z roku 1264 dla Żydów". Studium liczy 10 stron dużego formatu (w tym 3 strony przypisów petitem). Sieradzki cytuje (ubocznie) z "Rozprawy o Żydach" Tadeusza Czackiego zdanie tego autora o roli Żydów w Insurekcji Kościuszkowskiej: "Kiedy w roku 1794 rozpacz uzbroiła stolicę, Żydzi nie lękali się śmierci... Zmieszani z wojskiem i ludem dowiedli, że niebezpieczeństwo nie jest im straszne, a sprawa ojczyzny miła". Co zaś do owego Statutu z XIII wieku, zaznacza: "Nie należy wątpić, że inicjatywa, której dokument ten zawdzięcza swe powstanie, wyszła od Żydów (kaliskich). Oni też najpewniej dostarczyli materiałów z przywilejów austriackich, węgierskich, czeskich, norm własnych prawa żydowskiego, konstytucji papieskich i oni prawdopodobnie zredagowali dokument, co najmniej zaś współdziałali w ich redakcji". A oto opinia, jaką o tym Kaliskim Statucie wypowiedział Dr J. Perles ("Geschichte der Juden in Posen", odbitka z "Monatschrift des Judenthums", Breslau (Wrocław) 1864 r.): "Statut ów jest zaiste prawdziwym kamieniem szlachetnym w ustawodawstwie średniowiecznym i dowodzi wyjątkowej jak na owe czasy tolerancji i wolnomyślności". Nie mam powodu przypuszczać, że następny tom wydawnictwa (pierwszy tom jest doprowadzony do XVIII wieku) obejmie i dalszą historię Żydów Kaliskich. O ile macie Państwo co do tego wątpliwości, zwróćcie się z tym do Komitetu obchodu 1800-lecia Kalisza (Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, Kalisz, Ratusz), a nawet dostarczcie im materiałów, które posiadacie, a których mogą nie znać. Sama pisząc wczoraj obszerny list usprawiedliwiający moją niemożność wzięcia udziału w Zlocie Byłych Wychowanków Szkół Kaliskich, wspomniałam w nim także w kilku zdaniach o sprawie, która Was obchodzi.

Proszę też nie pisać: "Miłość była, niestety, jednostronna". Bywała miłość, bywała i nienawiść - z obu stron. Lub używając skromniejszych słów - i sympatie, i animozje, uprzedzenia, fałszywe wyobrażenia bywały obustronne i miały z obu stron różne uzasadnienia. Musimy chyba mówić o tym bez kompleksów - myślę o całokształcie historii, nie zaś o bestialstwie hitleryzmu, który wykracza poza wszelkie, złe czy dobre normy współżycia ludzi. Ze sklepem Czarnożyla czy Nussenów Niechcicowie mieli zapewne zdawkowe stosunki, jakie mamy zazwyczaj ze sklepami, w których robimy zakupy. Arkuszowa to już zupełnie co innego niż "usługi". Syn Nussenów jest już w "Nocach i dniach" postacią tragiczną. No i zapomnieliście Państwo o Szymszelu.

Jeszcze raz dziękuję za list i proszę o parę słów wiadomości o Żydach Kaliskich, skupionych w owym Kalish House, którego istnienie w dalekim Izraelu bardzo mnie poruszyło.